Przez wieki Europa skutecznie broniła się przed arabskimi najeźdźcami. Dziś, za sprawą intelektualnej lewicy, kapituluje. Dzieje się dokładnie to, co przewidywali Jean Raspail czy Michel Houellebecq – Unia Europejska w systematyczny sposób zostaje oddawana wrogo nastawionym do zachodniego stylu życia przybyszom.
W genialnym „Obozie świętych” francuski konserwatywny pisarz już w latach 70. ubiegłego wieku zawarł proroczą wizję statków z biednych krajów masowo zawijających na europejskie wybrzeże Morza Śródziemnego. Wówczas masowej migracji z krajów Trzeciego Świata nie opiera się nikt, bo lewicowi politycy i media wzywają do przyjęcia potrzebujących, a oni, gdy tylko wyszli na ląd, zaczęli zdobywać kolejne miasta. Z kolei Michel Houellebecq w „Uległości” zaproponował fabułę, w której w 2022 r. muzułmanin Mohammed Ben Abbes z Bractwa Muzułmańskiego zostaje prezydentem Francji i zmienia ją w kraj wyznaniowy. Oczywiście i wtedy elity potulnie dostosowują się do sytuacji. „Pozbawione chrześcijaństwa narody europejskie są tylko ciałami bez duszy, jak zombi. Pytanie tylko, czy chrześcijaństwo może odżyć? Przez kilka lat w to wierzyłem, choć z rosnącymi wątpliwościami: coraz bliższa mi była myśl Toynbeego, według którego cywilizacje nie giną zamordowane, ale umierają śmiercią samobójczą” – napisał.
Masowy napływ migrantów z Maghrebu trwa od uzyskania niepodległości przez kraje arabskie w latach 60. Kierowani wyrzutami sumienia Europejczycy zaczęli wpuszczać do Europy najpierw Arabów, później wszystkich mieszkańców Afryki, Azji i Bliskiego Wschodu. Wszystko uzasadniało przyjmowanie migrantów. Kwestie ideologiczne – ubogacenie kulturowe lansowane przez lewicowe kręgi intelektualne, kwestie ekonomiczne – migranci mieli być antidotum na starzejące się społeczeństwo, aby wypełnić lukę bezdzietności. Na końcu wszystko okazało się rozczarowaniem.
Migranci nie spełnili pokładanych w nich nadziei. Bardzo szybko wyszło na jaw, że nie przyjeżdżają do Europy do pracy, ale jedynie, aby korzystać z rozbudowanych przywilejów socjalnych. Następowało łączenie rodzin, wielodzietne klany mogły żyć właściwie z samych zasiłków. Muzułmańskie rodziny wcale nie chciały się integrować ze społeczeństwem. Tworzyły własne enklawy kulturowe. Właściwie zaczęły przekształcać Europę na wzór arabski do tego stopnia, że wiele dzielnic europejskich metropolii trudno odróżnić od peryferii Algieru, Rabatu czy Tunisu. Integracyjny program socjalny spalił na panewce.
Jeśli dodamy do tego przestępczość, dzielnice „no go”, do których boi się wchodzić nawet policja, to mamy istne kuriozum bycia obcym we własnym kraju. Władze za późno zaczęły reagować na kulturę przemocy i gwałtu, będącą jedynie realizacją strategicznych celów islamu.
Hidżra jest obok dżihadu jednym z fundamentów salafickiego i wahabickiego islamu. Jako projekt polityczny islam zakłada nie tylko militarny i ideologiczny podbój świata oraz przekształcenie go w jeden muzułmański kalifat z szariatem jako jedynym prawem. Hidżra oznacza zdobycie terenu wroga przez zasiedlenie, przez inwazję społeczną i kulturową. Określana jest tak na pamiątkę ucieczki Mahometa i jego zwolenników z Mekki do Medyny w 622 r. To pozwoliło przetrwać islamowi, aby potem rozkwitnąć i ruszyć na podbój świata. Podobnie jest teraz – opuszczający swój kraj przed prześladowaniem ekonomicznym czy politycznym muzułmanie zdobyli nowy przyczółek i zagospodarowują go na swoje potrzeby.
Gdy wyburza się kościoły, jak grzyby po deszczu powstają nowe meczety. Buduje się gigantyczne centra kulturalne jednoczące wspólnotę, finansowane przez naftowe mocarstwa. Z krajów arabskich do Europy płyną miliardy petrodolarów. Zewsząd płyną też statki z migrantami. Na zachodzie Marokańczycy szturmują hiszpańskie enklawy. Od południowego wschodu migrację wspomagają Turcy. Nowy szlak przerzutu przez Białoruś otworzyła Rosja.
Całą islamską strategię wspierają dyżurni pożyteczni idioci, lewicowo-liberalni intelektualiści, którzy nie widzą w tym projekcie osłabiania Europy, a jedynie sposób na urozmaicenie społecznej tkanki Zachodu. Cieszą się, że poznają egzotyczne dania, przyrządzone w ramach orientalnej kuchni, liczą może na nowe doznania seksualne, wszystko w ramach kultury konsumpcji i hedonizmu, która zastąpiła chrześcijaństwo. Stary Kontynent ma się stać muzułmańskim kalifatem. Jego wschodnia granica będzie przebiegać jednak na Odrze, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie dopuści do tego nad Wisłą.
Nie jest tajemnicą, co się stanie, gdy muzułmanie osiągną wystarczającą liczebną przewagę w Europie. Wówczas nastanie „ten dzień”, w którym każdy muzułmanin chwyci za nóż. Dla pogan, traktowanych w wojowniczym islamie na równi ze zwierzętami, będzie to dzień ekstremalnej męki. Dla chrześcijan, do których pobożni muzułmanie odnoszą się z szacunkiem, będzie to dzień chwalebny, gdyż zjednoczą się z Chrystusem.
Naturalnie upraszczam – nie neguję, że w Europie mieszka wielu dobrych muzułmanów pragnących pokoju, ale chcę nakreślić samą ideę wojującego islamu, którego twarz znamy w Europie z licznych zamachów terrorystycznych, krwawych masakr oraz morderstw i gwałtów popełnianych na niewinnych ludziach w zasadzie każdego dnia.
Europa od powstania islamu walczy z jego ekspansją. Już w VIII w. z Saracenami zaciekle walczył Karol Młot. Władca państwa Franków przeciwstawiał się emiratowi Kordoby w ekspansji. Arabowie, zajmując Bordeaux, starli się z Młotem w 732 r. w bitwie pod Poitiers. Frankijska piechota rozbiła muzułmańską armię i zabiła młodego emira Abdula Rahmana Al Ghafiqiego.
Na dobre Arabów ze Starego Kontynentu wygnali dopiero Izabela I Katolicka i Ferdynand Aragoński, co pozwoliło na zjednoczenie Hiszpanii. To wtedy przeprowadzono głębokie reformy gospodarcze i dokończono rekonkwistę. Rozpętano wojnę totalną z muzułmanami. Zdobyto Malagę, a potem Grenadę. Zmuszono muzułmanów do ucieczki z Europy do Maroka.
W bieżącym roku obchodziliśmy także 450-lecie bitwy pod Lepanto, która uchroniła Europę przed muzułmańską inwazją w XVI w. Na wodach Morza Śródziemnego Liga Święta rozbiła imperium osmańskie, wspierane przez algierskich korsarzy. Po zdobyciu Konstantynopola Turcy mieli otwartą drogę do Europy. Jednak Hiszpania i Republika Wenecka stawiły czoła najeźdźcom i pokonały flotę Ali Paszy.
Zaledwie 100 lat później Turcy ponownie postanowili zdobyć Europę. Armia wezyra Kara Mustafy zgrupowała się pod Wiedniem. Imperium osmańskie ostrzyło sobie zęby także na Rzeczpospolitą. Jednak na odsiecz oblężonemu miastu w porę przybyło wojsko dowodzone przez Jana III Sobieskiego, które odniosło zwycięstwo nad Turkami. Jak czytamy we wspomnieniu liturgicznym bł. Innocentego XI, papieża: „Po zwycięstwie pod Wiedniem Jan III Sobieski przesłał papieżowi chorągiew Kara Mustafy ze słowami: »Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył!«. Innocenty XI przekazał w podzięce królowi symboliczny miecz w drogocennej pochwie i nadał Sobieskiemu tytuł defensor fidei – obrońcy wiary”.
Gdy dziś słucha się elit, które namawiają do przyjmowania muzułmanów z otwartymi ramionami, trudno uwierzyć, że powyżej opisane wydarzenia w ogóle miały kiedykolwiek miejsce w historii naszego kontynentu.
Autor jest założycielem i dyrektorem Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org)