Nawrocki w wywiadzie dla #GP: Silna Polska liderem Europy i kluczowym sojusznikiem USA Czytaj więcej w GP!

Uderzenie czołem o dno

Białoruska prowokacja na naszej granicy ujawniła skalę obcych wpływów w Polsce i bezczelność, z jaką rozmaite agenturalne postawy są prezentowane. Spieszeni „uchodźcy” wywabili z rozmaitych nor całą menażerię postaci pokroju skompromitowanego księdza Wojciecha Lemańskiego czy kompletnie niezależnego od rozumu posła Franciszka Sterczewskiego.

Niestety, przedstawienie na granicy pokazało także skalę degeneracji polskiego życia publicznego, w którym można mówić treści takie jak wypowiedź Władysława Frasyniuka i nie spotyka się to z natychmiastowym wykluczeniem i infamią. Przy tej okazji objawiła się także destrukcyjna dziś i antypaństwowa rola telewizji TVN, która została założona przez pupilka Jerzego Urbana i wychowanka komunistycznych służb specjalnych. Grzeszne – z polskiego punktu widzenia – poczęcie przynosi więc coraz bardziej odrażające owoce. 

Kazus Frasyniuka to przykład teatrzyku, jaki od końca lat 80. rozgrywa się w Polsce. Użyteczny prymityw – podobnie jak Lech Wałęsa – jest używany do akcji mających niszczyć polskiego ducha patriotycznego i podrywać morale polskiej armii. Jeśli nawet Frasyniuk – w co wątpię – robi to nieświadomie, to jednak nie może udawać, że nie zdaje sobie sprawy z efektów, jakie przynoszą wystąpienia, w których obraża on polskich żołnierzy i podaje w wątpliwość wartości, które do tej pory – bez względu na polityczne konflikty – były przedmiotem niepisanego narodowego konsensusu.

Frasyniuk to zresztą przykład dziwacznej, nigdy do końca niewyjaśnionej kariery w stylu „z chłopa król”. Przebył ciekawą – z punktu widzenia dociekań odważnych historyków – drogę od społecznych nizin na szczyty politycznego establishmentu i… (mentalnie) z powrotem. Bezwstydnie kreowany na „legendę antykomunistycznej opozycji” w istocie był pionkiem, który osobiście sporo czerpał z roli „legendarnego bojownika”. Jego historia jest oczywiście dużo lepiej skonstruowana niż opowieść o „legendarnej tramwajarce” Henryce Krzywonos. To nie była rola „głupawej i pożytecznej maskotki postkomunistycznych mediów”, w wypadku Frasyniuka oczekiwania były większe. Był przecież przewodniczącym Ruchu Obywatelskiego Akcja Demokratyczna, Partii Demokratycznej i Unii Wolności, pretensjonalnych nieboszczek, które – wedle okrągłostołowych ustaleń – predestynowane były do sprawowania w Polsce oficjalnego rządu dusz i wprowadzenia świeckiego okadzania „legend opozycji” i „autorytetów” typu tchórzliwy Tadeusz Mazowiecki. Tym środowiskom znakomicie komponowało się postawienie na czele marionetki wywodzącej się ze środowiska robotniczego i odgrywającej rolę „legendy”.

Skoro taka operacja nie udała się w przypadku Lecha Wałęsy – bardzo szybko ujawnił bowiem fatalne cechy swojego charakteru, które uniemożliwiały współpracę z nim – to znaleziono zamiennik w postaci „Władka z Wrocławia”, któremu dopisano mołojecką legendę „ikony antykomunistycznej opozycji”. „Władek z Wrocławia” okazał się jednak nie tylko mało pojętnym figurantem, lecz po prostu politycznym nieudacznikiem, który szczęśliwie spuścił kierowane przez siebie partyjki do grobu.

Wobec Frasyniuka nigdy nie miałem przesadnego nabożeństwa. W życiu spotkałem się z nim raz w czasie meczu piłkarskiego na stadionie Cracovii, gdy graliśmy w przeciwnych drużynach. Wydał mi się wtedy sympatycznym człowiekiem. Być może zatem postać „Frasyniuk” ma podwójne życie: publiczne (coraz bardziej odrażające) i prywatne.

Frasyniuk jest jednak przykładem tego, co produkuje stajnia „Gazety Wyborczej” i TVN. Obficie głaskany tam prostak tak urósł w pychę i zadufanie, że zaczął wygadywać coraz bardziej kompromitujące głupstwa. Z całej machinerii otaczających go antypatriotycznych mediów zrozumiał jedynie (a może to wynik intensywnego szkolenia), że aby zaistnieć w przestrzeni publicznej, trzeba wygadywać coraz mocniej brzmiące frazesy. Wokół Frasyniuka – po jego poprzednich chamskich występach – ostatnio było cicho, więc najwyraźniej przedwcześnie demencjejąca „legenda” postanowiła o sobie przypomnieć. 

Władysław Frasyniuk powinien się doczekać realnej biografii, napisanej przez uczciwego i bezkompromisowego historyka, wtedy też będzie można obnażyć cały postpeerelowski mechanizm budowania legend na potrzeby publicznego dyskursu. Warto przy tym zauważyć pewien smutny mechanizm: otóż obficie podlewany pochlebstwami cham wbija się na takie poziomy samozadowolenia, że zaczyna uważać, iż każde padające z jego ust słowo jest niesłychanym wydarzeniem. W takiej sytuacji najlepszym mechanizmem jest otoczenie takiego indywiduum konsekwentną ciszą. Jak tu jednak milczeć wokół wrocławskiego chama, któremu bębenek nieustannie podbijają postkomunistyczni klakierzy?

Do Frasyniuka, w pewnym momencie, przyjdzie jednak smutne odkrycie, kim jest i był w istocie. Będzie to pewnie smutny dzień w jego biografii. Tego dnia dotychczasowi cmokierzy odwrócą się od niego jak zblazowane dzieci od wysłużonej zabawki. Takie przebudzenia bywają szczególnie dotkliwe dla ludzi bez rzeczywistych osiągnięć, którzy nigdy nie zainwestowali w osobisty rozwój. 

Panie Frasyniuk, sztuczne fale mają to do siebie, że natychmiast zanikają, gdy ktoś wyłączy napędzający je prąd. Wtedy następuje bolesne uderzenie czołem o dno.
 

 



Źródło: Gazeta Polska

Witold Gadowski