Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Nam, Irokezom, nie wolno!

Czego nie wolno? Ano, niczego. Tak bardzo niczego, że aż chce się owo „nie wolno” zastąpić rosyjskim „nielzia”, bardziej adekwatnym, bo wręcz metafizycznym! Gdy w Rosji inostraniec zapytywał naiwnie: „Ale dlaczego?!”, padała miażdżąca odpowiedź: „Potomu, czto nielzia!”. Więc co za różnica, czy nielzia czy streng verboten!, skoro nieszczęsny Irokez tak czy owak nie może urządzić po swojemu własnego wigwamu. Oni mu go urządzą tak pięknie, że pozostanie mu wypalić fajkę pokoju nad grobem swojej wolności, w nowym wspaniałym rezerwacie otoczonym drutem kolczastym tolerancji.

Przesadzam? To wyliczmy: nie wolno nam było ratować Puszczy Białowieskiej, która na mocy decyzji UE ma zostać zjedzona przez korniki, podobnie jak wspaniały niegdyś Las Bawarski; nie wolno nam było bronić czci Rzeczypospolitej oskarżanej bezczelnie o zbrodnie Holokaustu przez prawdziwych sprawców; nie wolno nam reformować zdegenerowanego od czasów komuny systemu sądowniczego, dającego całkowitą bezkarność wyższej kaście, której przedstawiciele mogą kraść, brać łapówki za korzystne wyroki, jeździć po pijanemu itd.; nie wolno nam zrobić przekopu Mierzei Wiślanej uniezależniającej nas od kaprysów Rosji, bo… no bo po prostu denerwuje to Rosję, najlepszego przyjaciela naszego niemieckiego partnera w UE i sojusznika w NATO; nie wolno nam budować tunelu pod Świną, bo to zagrozi interesom niemieckich firm turystycznych; nie wolno rozwijać w Polsce energetyki jądrowej, bo w przypadku – nieuchronnej widać – awarii zagroziłoby to skażeniem przygranicznych terenów niemieckich…

Niepokój niemieckich polityków

Tego sobie nie wymyśliłem. Świadczy o tym choćby taki cytat z niemieckiej gazety „Die Welt”:
„Niepokój niemieckich polityków wzbudza planowana lokalizacja polskich elektrowni w pobliżu granicy z RFN i obawy o bezpieczeństwo przyszłych polskich reaktorów. Według analizy, zleconej przez frakcję Zielonych w Bundestagu, w wypadku najgorszego realnie branego pod uwagę wypadku w polskiej elektrowni skutkami opadu promieniotwórczego dotknięci zostaną m.in. mieszkańcy Niemiec.

− Każdy kraj może samodzielnie decydować o tym, jakie źródła energii będzie wykorzystywać. (...) Ale w razie wypadku energia jądrowa nie jest już kwestią narodową – podkreśliła deputowana Zielonych Sylvia Kotting-Uhl, która przewodniczy także parlamentarnej komisji ds. środowiska, ochrony przyrody i bezpieczeństwa jądrowego”.
Jeśli z niezrozumiałych powodów wszystkiego tego nie wolno nam robić we własnym państwie, to oznaczałoby po prostu, że nie jest to państwo suwerenne i rządzące się wedle woli własnego ludu! 

Narzędzia mobilizacji opinii światowej

Gdy więc nie zechcemy się na taki dyktat zgodzić, to co zrobią tak pragnący nas ucywilizować na własną lewacką modłę partnerzy w UE? Skoro, jak twierdzi prof. Andrzej Nowak, wróciła epoka „koncertu mocarstw”, symbolizowana przez zgodną współpracę kanclerzy Bismarcka i Gorczakowa, gdy nad głowami innych krajów Niemcy i Rosja decydowały o ich losach, to można się poważnie obawiać, że wróci także pomysł „leczniczego” rozbioru Rzeczypospolitej. Wszak niegdyś spotkał się on wręcz z entuzjazmem ówczesnych czołowych intelektualistów Europy, czyli hojnie opłacanych przez Moskwę francuskich „filozofów”. 

„Rosja i Prusy czyniły w XVIII w. to samo, co czynią obecnie: »mobilizowały« opinię całego świata przeciwko Polsce, przygotowując się do jej zniszczenia. Sądząc po wyniku, powodzenie tej propagandy było wprost zdumiewające. Dziś widzimy wszyscy, że rozbiór Polski był bezecną zbrodnią i punktem wyjścia wielu szalbierstw politycznych. Ale współcześni zapatrywali się na to inaczej i stawali przeważnie po stronie zaborców. Fryderyk, zwany Wielkim, i Katarzyna, również zwana Wielką, przedstawiali się ówczesnym ludziom jako wspaniałomyślni i liberalni monarchowie, wkraczający do Polski z zamiarem przywrócenia tam porządku i zabezpieczenia praw dysydentom (czyli innowiercom – przyp. J.L.). D’Alembert, Diderot, Grimm, Voltaire – wszyscy encyklopedyści francuscy prześcigali się w wysławianiu tych oświeconych despotów, którzy powodowali się wzniosłym pragnieniem podzielenia się »ciałem i krwią Polski« (...). 

Propaganda antypolska w XVIII w. wydała zadziwiające wyniki – nie wiem jednak, czy dzisiejsza propaganda nie cieszy się jeszcze większym powodzeniem. Wrogowie Polski mają dziś na swe usługi międzynarodową prasę, która jest jednym z najpotężniejszych narzędzi – okoliczności zaś, wśród których działają, są dla nich bardziej jeszcze sprzyjające niż za dni Voltaire’a”.

Tak pisał 100 lat temu wielki przyjaciel Polski, belgijski uczony i dyplomata prof. Charles Sarolea w swych „Listach o Polsce” i doprawdy przerażeniem napawa aktualność jego słów. Dziś dokłada się do tego obciążanie Polski zbrodniami popełnionymi przez Niemcy podczas kolejnej wojny światowej rozpętanej przez ich wściekły nacjonalizm na spółkę z rosyjskim imperializmem! 

Obrona jest możliwa 

Skoro zaczęliśmy od metafory indiańskiej, to przypomnijmy na koniec, że niosący cywilizację wstrętnym dzikusom generał Custer srodze się przeliczył –w słynnej bitwie nad brzegami rzeki Little Bighorn 25 czerwca 1876 r. doborowa jednostka US Cavalry pod jego dowództwem została wybita do nogi. Można było odnieść wrażenie, że indiańscy wodzowie Siedzący Byk i Szalony Koń w odróżnieniu od zadufanego w sobie generała naczytali się opisów strategii Juliusza Cezara i Napoleona, ale prawda była jeszcze ciekawsza. Owszem, obaj przywódcy Indian mieli naturalny talent strategiczny, ale oprócz tego postarali się uzyskać nad bladymi twarzami dodatkową przewagę poza znajomością terenu, który wybrali na stoczenie bitwy. Z badań historyków wynika, że to indiańscy wojownicy byli wyposażeni w nowocześniejszą broń! Podczas gdy kawalerzyści byli uzbrojeni w jednostrzałowe karabiny Springfield, o większym zasięgu, lecz znacznie wolniejsze w akcji, znaczna część Indian dysponowała wielostrzałowymi winchesterami, którymi sprawili najeźdźcom krwawą rzeźnię. 

Istotne było również to, że armia białych była armią najeźdźców, którzy wbrew wszystkim traktatom uroczyście podpisanym przez rząd z wodzami indiańskich plemion wykonywali zaplanowaną przez polityków akcję pozbawienia dzikusów ich ojczystej ziemi, bardziej wszak potrzebnej jako przestrzeń życiowa tym „cywilizowanym” mieszkańcom Ameryki.

Lebensraum i rezerwat

My też pamiętamy sąsiadów poszerzających swą przestrzeń życiową naszym kosztem (wtedy to się nazywało „Lebensraum”) i stosowaną wobec nas retorykę – to my byliśmy dla nich dzikusami, Irokezami, Untermenschami, czyli podludźmi. Dziś ta retoryka powraca w otoczce „misji cywilizacyjnej” IVze…, ach, przepraszam – Unii Europejskiej pod wodzą tradycyjnie nam przyjaznych od tysiąca lat Niemiec. 

Wyciągnijmy więc wnioski zarówno z losu Indian, którzy mimo błyskotliwych zwycięstw i tak zostali zagnani do rezerwatów, by tam wymierać, jak i z naszej sytuacji w roku 1939. Mieliśmy wtedy tchórzliwych sojuszników i za mało nowoczesnej broni, jak słynny bombowiec „Łoś” czy znakomite karabiny przeciwpancerne. Rację ma więc polski rząd, zbrojąc teraz na potęgę Wojsko Polskie w najnowsze rodzaje broni i zamierzając na ten cel przeznaczać znacznie więcej niż statutowe 2proc. obowiązujące członków NATO. A w ramach Polskiego Ładu, który musimy zrealizować, czy to się naszym sąsiadom podoba, czy nie, trzeba w znacznie szybszym tempie rozwijać rodzimy przemysł zbrojeniowy. 

Nie damy dla wygody wrogich interesów przekształcić naszego kraju w rezerwat pokornych dzikusów, godnych jedynie zbierać szparagi na plantacjach panów Europy! 


 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Jerzy Lubach