Typowe reakcje salonu na niewygodne informacje. Tak też było po podanej przez Antoniego Macierewicza wiadomości o tym, że katastrofę smoleńską mogły przeżyć trzy osoby.
„Elvis żyje”, „jak przeżyły, to niech powie, gdzie są” – to typowe przejawy medialnego i politycznego rechotu, który towarzyszył wystąpieniom Antoniego Macierewicza. A politykom i dziennikarzom na pomoc na wyprzódki pospieszyła prokuratura, ogłaszając, że wszyscy znalezieni na miejscu katastrofy byli martwi.
Ta sama metoda
Ustalmy najpierw fakty. Informacja podana przez przewodniczącego zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej nie jest nowa. „Gazeta Polska Codziennie” informowała o zeznaniach, jakie w tej sprawie złożył ambasador Tomasz Turowski na długo przed tym, zanim ukazał się najnowszy raport smoleński. Już w marcu 2011 r. mówił o tym były pracownik Kancelarii Prezydenta Jakub Opara. Ale informacja taka była podana również w dniu katastrofy przez rzecznika MSZ Piotra Paszkowskiego. O sprawie w swoich zeznaniach mówili również dyplomaci Dariusz Górczyński i Jarosław Drozd. Wynika z nich, że informację przekazali Polakom Rosjanie z FSO (Federalnej Służby Ochrony).
Według relacji rosyjskich funkcjonariuszy ci, którzy przeżyli, mieli zostać odwiezieni karetkami do szpitala. Skąd zatem tak ostre dementi prokuratury? Problem polega na tym, że zastosowano tę samą metodę, której użyto po publikacji o trotylu na wraku tupolewa, posługując się sformułowaniem „nie stwierdzono”. Tym razem też nie stwierdzono, by ktoś przeżył katastrofę z tej prostej przyczyny, że wątek ten w ogóle nie został podjęty w toku postępowania ani polskiego, ani prawdopodobnie rosyjskiego. Do dziś nie wiemy zatem, jak przebiegała akcja ratunkowa.
Nie wiemy też, na jakiej podstawie w zaledwie kilka godzin ustalono, że wszystkich 96 pasażerów tupolewa nie żyje. Przypomnijmy, informację tę ogłoszono jeszcze zanim podniesiono duże fragmenty wraku, pod którymi mogły znajdować się żyjące osoby. Oczywiście nie sposób obecnie przesądzić, czy informacja podana przez Rosjan była plotką, świadomą manipulacją czy też zawierała ziarno prawdy. Pamiętać też trzeba, że dwie wyżej wymienione osoby, a mianowicie Tomasz Turowski i Jarosław Drozd, to długoletni oficerowie komunistycznych służb specjalnych, cywilnych i wojskowych. I już ten fakt powinien powodować traktowanie takich informacji z należytą ostrożnością. Jednak mimo tych wszystkich zastrzeżeń nie można nad tą sprawą przejść obojętnie i kwitować jej bądź wzruszeniem ramion, bądź rechotem.
Konieczny element śledztwa
Turowski, relacjonując prokuratorom to, co usłyszał od Rosjan z FSO, użył sformułowania „
żizniennyje refleksy”. – Oznacza to odruchy bezwarunkowe, które mogą przejawiać szczątki ludzkie nawet po zakończeniu funkcji życiowych – tłumaczył następnie prokuratorom. Trochę inaczej relacjonował tę sprawę tydzień temu w „Gazecie Wyborczej”.
„Funkcjonariusz FSO kilkanaście minut po katastrofie, wychodząc z miejsca, gdzie tupolew się rozbił, powiedział, że wszyscy zginęli, ale u trzech osób zauważono »żizniennyje refleksy«, czyli odruchy bezwarunkowe, na przykład drgawki agonalne. Proszę tego nie mylić z oznakami życia, bo oznaki życia po rosyjsku to »priznaki żyzni«. Ten oficer jednoznacznie powiedział »żizniennyje refleksy«” – mówił dyplomata. Ta różnica może wynikać z tego, że ktoś w międzyczasie mógł dokształcić ambasadora. Problem polega bowiem na tym, że
„szczątki ludzkie po zakończeniu funkcji życiowych” bardzo rzadko dają odruchy życia. Medycyna zna wprawdzie tzw. odruch Łazarza – zdarza się, że zmarły potrafi nawet podnieść się i usiąść. Jednak to niezmiernie rzadkie wypadki.
Prawdopodobieństwo wystąpienia odruchu Łazarza aż u trzech osób w jednym miejscu i czasie jest równe zeru. Paradoksalnie jednak nagonka przy tej okazji na Macierewicza może mieć dobry skutek. Doniesienie przeciw Macierewiczowi złożył bowiem Leszek Miller i może dzięki temu dowiemy się więcej na temat postępowania służb ratowniczych na Siewiernym. Jest bowiem rzeczą oczywistą, że zgłębienie wiedzy na temat tego, jak na miejscu przebiegała akcja ratownicza, to jeden z kluczowych imperatywów dla trwającego właśnie śledztwa smoleńskiego.
Cierpienie polskich Antygon
Świadkowie, którzy byli obecni na lotnisku Siwiernyj, podają jeszcze jeden ciekawy fakt. Twierdzą, że z miejsca katastrofy odjeżdżały karetki na sygnale. Na całym świecie jest tak, że na sygnale nieboszczyków się nie wozi. Może w Rosji jest inaczej, ale sprawa na pewno wymaga zbadania.
Wydaje się więc, że postulat dalszych badań powinien być oczywisty. Jednak już teraz pojawiły się głosy mówiące, żeby tego tematu nie ruszać. Często pojawia się argument, że nie powinniśmy w ten sposób sprawiać dodatkowego bólu bliskim ofiar 10 kwietnia 2010 r. Jednak dziwnym trafem postulaty zaniechania badania kwestii czy trzy osoby mogły przeżyć katastrofę, wygłaszane są przez te same środowiska, które regularnie rechoczą z bólu ofiar. Środowiska, które dopominają się, aby rodziny pokrywały koszty ekshumacji swoich bliskich. Ekshumacji, które potwierdziły przecież nie tylko zamianę zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej, ale również ich zbezczeszczenie przez Rosjan. Mimo że szczątki ofiar katastrofy smoleńskiej spoczęły w ziemi lub zostały spopielone, to jednak zaniedbania polskiego rządu i prokuratury sprawiają, że ciężko mówić o pochowaniu bliskich.
Polskie Antygony, które od trzech lat opłakują swoich bliskich, przez Kreonów z rządu i prokuratury wciąż muszą więc cierpieć. I nie sposób nad ich rozpaczą przejść obojętnie czy rechocząc. Jak bowiem pisał poeta Czesław Miłosz:
„Który skrzywdziłeś człowieka prostego, Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając, Gromadę błaznów koło siebie mając [...]. Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta. Możesz go zabić – narodzi się nowy. Spisane będą czyny i rozmowy”.
Autor jest dziennikarzem tygodnika „Do Rzeczy”
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Cezary Gmyz