Rekordowa chyba liczba podań do tyłu, mnogość pojedynków zapaśniczych z MMA rodem, wolne poruszanie się po boisku. Przyjmowanie piłki w pozycji tyłem do bramki rywala. Brak zrozumienia między formacjami i dziesiątki nieporozumień między reprezentantami Polski. Robert Lewandowski głównie zajmował się korygowaniem ustawienia kolegów, a Piotr Zieliński zagrał 45 minut i tylko strzelony gol go broni przed zakwalifikowaniem występu jako słaby.
Tak mniej więcej wyglądał ostatni sparing biało-czerwonych przed rozpoczęciem EURO 2020. Gdyby na podstawie zremisowanego meczu z Islandią szacować nasze szanse w mistrzostwach, to powinniśmy już dzisiaj wywiesić białą flagę i nie jechać do Petersburga na pierwszy mecz ze Słowacją, bo po co?
Jednak nie popadałbym w skrajny pesymizm. Brak szybkości i pewności w grze może wynikać z konkretnej fazy przygotowań, a totalny chaos na boisku (trener Paolo Sousa w zależności od fazy meczu testował przeróżne systemy gry) z chęci nieułatwiania pracy analitykom naszych rywali. Przecież to teoretycznie rezerwowi uratowali remis. I z pewnością dzisiaj można powiedzieć, że nikt nie wie, jak i w jakim składzie zagramy na EURO. Kibice też.
A przecież wszyscy lubimy niespodzianki. O ile są miłe.