Biedne dzieci mają jeść szczaw, a premier nabija sobie kabzę,
pobierając 25 tys. zł premii jubileuszowej. To szokuje, ale dla przeciętnego obserwatora powinno być jasne, że Tusk żyje kosztem państwa od momentu, gdy udał się z wizytą do Peru. Nie chodziło mu wówczas o to, by zrobić coś dobrego dla Polski – bo jakie interesy łączą nas z tym dalekim, egzotycznym krajem? – ale by zrobić dobrze żonie. Spełniło się jej marzenie o wycieczce życia. Od lat premier pozwala na podobne pasożytowanie swoim PO-wskim funkcjonariuszom. Szczyty rozpasania, szastanie kilkudziesięciotysięcznymi premiami obserwujemy w rządzonej przez Hannę Gronkiewicz-Waltz Warszawie. Dostają je nawet najbardziej skompromitowani urzędnicy. Premier musi wiedzieć, że publika nie wszystko przełknie. Próbował przecież ukryć fakt zainkasowania premii.
Nie zamierza jednak przepraszać. Ani za siebie, ani za kolegów. Nawet gdy do pokajania się co rusz ma nowe powody. Choćby za słowa Niesiołowskiego o żywieniu dzieci szczawiem. Albo za Halickiego, który publicznie zasugerował, że Marta Kaczyńska wyłudziła odszkodowanie za śmierć rodziców. Po co jednak ma się trzymać standardów demokracji i etyki? Zaprzyjaźnione media i tak go rozgrzeszą.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Anita Gargas