Wbrew temu, co każda epoka sądzi o sobie, wyjątkowość jej losów jest w dużym stopniu odczuciem skrajnie subiektywnym. Nam, dzieciom wieku XX, wydaje się np., że Holokaust jest zjawiskiem absolutnie unikatowym, podczas gdy każdy historyk wie, że zbrodni ludobójstwa było w dziejach ludzkości co niemiara. To samo dotyczy pandemii – zarazy nawiedzały nas cyklicznie, choć chyba żadna nie wywarła takiego wpływu na stan świadomości ludzkości, jak obecna.
Giovanni Boccaccio w „Dekameronie” ukazał towarzystwo, które w czasach zarazy w myśl zasady „po nas choćby potop” zajęło się rozpustą, Albert Camus w „Dżumie” wręcz przeciwnie – wyniósł na piedestał codzienne ludzkie bohaterstwo, lecz jego przekaz ma tę słabą stronę, że po odrzuceniu Dekalogu jakoś nie sposób znaleźć motywacji do moralnego obowiązku, który narzuca sobie jego bohater. A co pozostanie po czasach naszej walki z pandemią?
Wydaje się, że filozoficzne spojrzenie na skutki pandemii może być dla nas korzystne i taką właśnie refleksję znalazłem… w rosyjskim internecie! Oto w wywiadzie dla Radia Swoboda (niegdyś monachijskiego, dziś działającego w Rosji) natknąłem się na przemyślenia rosyjskiego filozofa Arkadija Niediela, profesora Rosyjskiej Akademii Nauk i uniwersytetu weneckiego. To, że jest to uczony rosyjski, nie powinno szczególnie dziwić – Rosja ma wspaniałe tradycje myślicieli religijnych początku XX w., jak: Nikołaj Bierdiajew, Lew Szestow czy ojciec Siergiej Bułgakow, którzy mieli to szczęście, że zamiast zginąć w sowieckich łagrach, nieopatrznie zostali tylko wygnani z kraju przez Lenina w 1922 r. Kluczowym problemem myśli Bierdiajewa była wolność i prof. Niediel wydaje się pod tym względem jego spadkobiercą, głosząc tezę, że w ostatnim roku zapadła nad światem nowa żelazna kurtyna – covidowa, w odróżnieniu od swojej poprzedniczki z czasów zimnej wojny oddzielająca nie obywateli od „wrogiej” ideologii, lecz obywatela od obywatela, człowieka od człowieka:
„Politycy doskonale rozumieją, że jest to dla nich w określonym stopniu zbawienne. Ta biblijnej skali »kara« ogarnęła cały świat. COVID w zadziwiający sposób zastąpił wielką ideologię, która powinna świat ogarniać, komunizm, liberalizm czy coś w tym rodzaju. COVID sam stał się ideologią i politycy zorientowali się, że wirus można zinstrumentalizować tak, by uczynić go ideologią. To nie jest po prostu choroba, nie po prostu pandemia – to ogólnoświatowy wróg, z którym należy prowadzić walkę na skalę biblijną jako ze złem ogólnoświatowym. Jego pojawienie się (jeśli wierzyć, że wynikł przypadkowo, a nie był zjawiskiem zaprogramowanym) było nader szczęśliwym przypadkiem. Niewiarygodna popularność i momentalna ideologizacja pandemii objaśnia się tym, że zajęła ona miejsce wielkiej ideologii, której zabrakło. To wróg. I potrzebne są siły dobra, które będą z nim walczyć. A jakie mogą być siły dobra? Rozumie się, że tylko liberalne! Nikt inny z biblijną plagą zmierzyć się nie może”.
Kto skorzystał i chce skorzystać jeszcze bardziej
No i zmierzyły się zwycięsko – z „pandemią” zdrowego rozsądku, zwaną prawicowością i konserwatyzmem uosabianymi przez wyborców Donalda Trumpa. Dzięki manipulacjom wokół głosowania korespondencyjnego „liberałom”, czyli faktycznie spadkobiercom bolszewików, udało się nie dopuścić do jego drugiej kadencji. Pierwsze decyzje nowej administracji świadczą, że będzie ją determinowała ideologia: prezydent największego mocarstwa świata zajął się kwestią toalet w szkołach dla niezliczonej już ilości nowych płci oraz otworzeniem wrót do armii przedstawicielom LGBTXYZ. Już sobie wyobrażam siłę bojową stęczowionego US Marine Corps! Rosja i Chiny śmieją się w kułak.
W prawie rzymskim, będącym przez 2,5 tysiąca lat kręgosłupem cywilizacji zachodniej, dziś na wszystkie sposoby wykoślawianym przez kastę, istniało pojęcie „cui prodest”, czyli – to, kto skorzystał na zbrodni, mogło wskazać sprawcę. Bez wątpienia skorzystały Rosja i Chiny, zachowujące się jak Chaplinowski szklarz ze słynnego filmu „Brzdąc” – malec wybija szyby, żeby zapewnić robotę Charliemu, „przypadkiem” znajdującemu się tam w chwilę potem; kraj, który mniej lub bardziej świadomie wypuścił wirus w świat, teraz dobrotliwie wciska zarażonym swoją szczepionkę.
A w Rosji jeszcze fajniej: prezydent Putin na olimpijskim stadionie w Moskwie, zapełnionym dziesiątkami tysięcy Rosjan bez maseczek, ogłasza koniec pandemii, przy okazji rysując nową historiografię: „W latach dwudziestych ubiegłego wieku bolszewicy, którzy stworzyli Związek Sowiecki, z jakiegoś wciąż niejasnego powodu, przekazali znaczące terytoria, przestrzenie geopolityczne, podmiotom quasi-państwowym. Ale nigdy nie zgodzimy się tylko z jednym: aby ktoś pozwolił sobie na wykorzystanie hojnych darów Rosji, aby zaszkodzić samej Federacji Rosyjskiej. Mam nadzieję, że to zostanie usłyszane”. Nie wiem, czy w zajętym tęczowymi toaletami Waszyngtonie zostanie to usłyszane, ale rosyjski filozof o tym myślał:
„Stąd tytuł mojej książki »Panmedia«. Piszę w niej, że to coś à la rok 1937 [szczyt terroru stalinowskiego] w tym sensie, że strach ogarnie wszystkich i każdego z osobna. Stoję w kolejce, a za mną może chory na COVID, który myśli, że to może ja jestem chory i go rozprzestrzeniam, a obok drugi i trzeci. Wszyscy staliśmy się podejrzani. Nie mogło być lepszego prezentu dla ludzi, którzy pragnęli przekonstruować społeczność światową. Klaus Schwab, autor idei o »czwartej rewolucji przemysłowej«, otwarcie pisze, że COVID to furtka, którą my – dzierżący władzę, politycy, finansiści i inni, w których imieniu się wypowiada – musimy wykorzystać w celu przekonstruowania struktur społeczności świata. Czyli wziąć pod kontrolę każdego, kogo się da. W jakimś sensie COVID ujawnił rzeczywistą antropologię polityki, to, co oni naprawdę myślą. Retoryka o demokracji, o otwartym społeczeństwie Europy, wszystko to pięknie-ładnie na poziomie politycznego blefu. A w istocie rozumieją oni doskonale, że tym, co powinni robić, jest jak najściślejsza kontrola nad jak największą liczbą społeczności ludzkich – to jest niezbędne, by utrzymać się u władzy. To zadziwiająca polityzacja i instrumentalizacja COVID-u w celu rozwiązania swoich problemów w epoce nieobecności lub krachu wielkich idei”.
Czeka nas kolejna kwarantanna narodowa. Możemy ją spędzić jak bohaterowie „Dekameronu” albo spróbować zastanowić się nad konsekwencjami tego, że być może ktoś manipuluje światem na skalę rzeczywiście dotychczas niespotykaną. Świat – poza pojedynczymi filozofami – żadnej odpowiedzi na nasze wątpliwości nam nie udzieli, musimy jej szukać sami albo narzucą ją nam tęczowi marines mocarstw podgryzających podstawy własnego istnienia. Czy wedle ich dyktatu mamy się wstydzić rodzimych „rasistów” – Tadeusza Kościuszki, Henryka Sienkiewicza, Juliana Tuwima z jego „Murzynkiem Bambo”, islamofobów takich jak Jan III Sobieski, który pod Wiedniem brutalnie stłumił ubogacanie Europy przez muzułmańskich wyznawców religii pokoju niosących ją na jataganach? Świat tak postanowił – i nie mamy nic do gadania?
W 1920 r. świat postanowił, że mamy się poddać dyktatowi bolszewizmu, bo to korzystne dla jego interesów, ale krnąbrni Polacy uznali, że interes ich kraju jest ważniejszy. Dziś przemalowani na tęczowo marksiści usiłują, korzystając ze światowego nieszczęścia, narzucić nam niewolę, o której stopniu w najgorszych snach nie śniło się Orwellowi. Zboczone ideologie świata Zachodu w momencie powszechnej słabości wywołanej pandemią oddadzą nas na łup wschodnich satrapii, którym ona nie zagrozi, bo same są zarazą. A przecież nasz wieszcz mówił o ojczyźnie: „Ty jesteś jak zdrowie”! Zachowajmy zdrowy rozum, wiarę i odwagę pogardzanego przez postępaków średniowiecza z jego bojowym zawołaniem: „Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam?”. A skoro mało kto o tym pamięta, warto przypomnieć, że była to też dewiza I Rzeczypospolitej.