Musi być naprawdę źle, skoro mimo nieustającego lansu premiera i jego ministrów w koncesjonowanych mediach elektronicznych sondaże pokazują dramatycznie niskie poparcie dla rządzących. Może stąd – z wiedzy o kruchości układu rządzącego i potężnej dezaprobacie, z jaką spotyka się on od dłuższego już czasu – wynika drastyczność metod używanych przez polityków PO? Może hamulce puszczają nie dlatego, że władza jest tak pewna swojej siły i przewagi, ale właśnie dlatego, że jest potężnie przestraszona?
Bandytyzm. Okropne słowo na określenie działań politycznych. Na pierwszy rzut oka za mocne, nieadekwatne, przesadzone. Doskonale czuję, że słowo to razi radykalizmem, bandyckie metody to przecież działania cechujące zorganizowaną przestępczość, różnego rodzaju bandytów właśnie, stosujących przemoc, łamiących prawo, wyrządzających świadomie i z premedytacją krzywdę innym. Zupełnie nie wiem więc, jakiego użyć słowa zamiast tego określenia, które jednak wciąż ciśnie się na papier.
Argumenty racjonalne
„Bandytyzm” to na pewno przesadzone stwierdzenie na opisanie postępowania Andrzeja Halickiego czy Julii Pitery wobec Marty Kaczyńskiej, prawda? Ale… – Jeśli będzie wypowiadała się o bieżącej polityce, zdzielę ją ponownie – dał dyplomatycznie do zrozumienia poseł Platformy Obywatelskiej i prawa ręka Grzegorza Schetyny, szefa sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych. –
Jak oberwała, więcej się nie odzywa – potwierdziła zasadność stosowanej metody Julia Pitera. Tych dwoje znaczących i popularnych polityków PO wyraziło swoje opinie nie w tak dosłownej formie, ale właśnie w tym znaczeniu. Andrzej Halicki po tym, jak oskarżył córkę prezydenta o wyłudzenie odszkodowania za śmierć rodziców, ogłosił, że już nie musi na razie tego powtarzać. Nie musi, bo „Marta Kaczyńska nie wypowiada się politycznie”. Stwierdził też: „
Byłem niemile zaskoczony tym faktem, że ktoś zrobił taką niedźwiedzią przysługę Marcie Kaczyńskiej i namówił ją na polityczny wywiad i nie było wcale mi przyjemnie użyć tego ostrego sformułowania”. I dodał, że jeśli Marta Kaczyńska będzie się znów wypowiadała politycznie,
„przypomni ten fakt”.
Julia Pitera wraziła się nie mniej jasno: zdanie o wyłudzeniu odszkodowania było „
w jakiejś mierze” po to, by Marta Kaczyńska nie mówiła o zamachu w Smoleńsku. „
Ponieważ dobrze wiemy, że jest to wyłącznie działanie propagandowe przeciwko partii rządzącej” – stwierdziła spokojnie posłanka PO, dorzucając, że na córkę prezydenta podziałał „
argument racjonalny”.
Oberwiesz tak, że zaboli
Zarzut o „
nienależnych trzech milionach z odszkodowania” jest całkowicie nieprawdziwy i politycy PO doskonale to wiedzą. Ale wiedzą też, że jest doskonałym narzędziem szczucia na osieroconą dziewczynę. Zaczął to z całkowitą premedytacją, rychło po katastrofie smoleńskiej, Janusz Palikot. Chodziło o to, by zatrzymać falę współczucia, jaką budziła córka prezydenta, i zminimalizować możliwość zbudowania przez nią silnej i budzącej pozytywne, dobre emocje debaty publicznej. Niszczenie pozycji córki zmarłego prezydenta odbywa się w mainstreamie na różne sposoby, pracuje nad tym ten sam przemysł pogardy, który służył do walki z jej ojcem. Dziś więc palikotowa metoda szantażu wobec Marty Kaczyńskiej stosowana jest konsekwentnie przez PO i spokojnie można przyjąć, że tak będzie nadal. Masz się bać odezwać, będziemy stosować przemoc, oberwiesz tak, że zaboli – mówią właściwie otwarcie – jeśli będziesz wypowiadała się krytycznie o władzy. Marta Kaczyńska ma milczeć, bo jak nie, to… No właśnie, czy jeśli ta słowna medialna przemoc nie poskutkuje, to Halicki z Piterą są tak bardzo odlegli od przemocy bezpośredniej wobec niepokornej dziewczyny? A może, panie i panowie z Platformy, weźmiecie po prostu kije bejsbolowe i dla nauczki przetrącicie jej kolano? Niech tylko piśnie.
Znaczenie słowa „wybór”
Tak, w Platformie rządzą metody z podwórek, i to z mocno podejrzanych dzielnic. Nie jest przecież tajemnicą, że właśnie z takiego mocno szemranego środowiska wywodzi się Donald Tusk – sam mówił o przemocy, z jaką się spotykał, są też relacje osób znających go od wczesnej młodości. „
Ojciec był dla mnie surowy. Dlatego poczułem nawet jakąś ulgę po jego śmierci, o czym myślę dziś z pewnym zażenowaniem. Nigdy nie marzyłem o powrocie do dzieciństwa. (…) Ojciec nie wahał się sięgać po pas i lał. (...) Był człowiekiem bardzo silnym i zdecydowanym, cholerykiem. (...) Był bardzo wymagający. I stąd zapewne nadgorliwość w karaniu. Miał różnej grubości paski. Mogłem wybrać pasek cienki lub gruby. Od tego czasu zrozumiałem znaczenie słowa »wybór«” – to wspomnienie obecnego premiera z książki Andrzeja Stankiewicza i Piotra Śmiłowicza „
Donald Tusk. Droga do władzy”. Być może wpojona we wczesnych dzieciństwie lidera PO szkoła życia – w której przemoc oznacza skuteczność, a bezwzględność jest warunkiem przetrwania – decyduje dziś o mechanizmach rządzących nie tylko w Platformie, ale też decydujących o strategii, jaką wybiera kierowana przez niego partia. Dlatego można uznać za prawdopodobne, że taktyka kija bejsbolowego stosowana dziś wobec córki śp. prezydenta – człowieka, który był przecież najważniejszym rywalem Donalda Tuska, z którym lider PO boleśnie przegrał – jest uzgodnioną z szefem rządu strategią zapisaną między innymi w partyjnych przekazach dnia.
Ale ów – trudno to inaczej nazwać w kontekście krzywdzenia sieroty – bandytyzm stosowanej metody świadczy o potężnym strachu i kurczącej się mocy obozu rządzącego. Premier i jego otoczenie na serio obawiają się Marty Kaczyńskiej, naprawdę doceniają pamięć Lecha Kaczyńskiego i mit zmarłego prezydenta. Dobrze wiedzą – lepiej niż my wszyscy – że pewnego dnia to wszystko, co przez lata rządów uczynił Tusk, i to, czego nie zrobił, może go zmieść nie tylko z fotela premiera, ale w ogóle ze sceny politycznej. To strach każe platformersom sięgać po przemoc.
Sentencja z gotowca
Granice tego, co wolno, przesuwane są nie tylko w debacie publicznej. Po raz pierwszy tak otwarcie usankcjonowano kłamstwo i manipulacje głoszone w majestacie najwyższych instytucji państwa, dotychczas niewykorzystywane tak otwarcie do walki politycznej. Myślę o słynnym wyroku i uzasadnieniu sędziego Tulei, który nie zawahał się – w sędziowskiej todze, z łańcuchem z orłem na piersi – wygłosić zdań, które wprawdzie kompromitują powagę sądownictwa w państwie, ale też świetnie nagłaśniają wytyczne propagandowe płynące z Kancelarii Premiera. Nie wydaje mi się, by była to spontaniczna szarża sędziego spragnionego awansu. Zbyt wiele w jego uzasadnieniu było gotowców – słów wytrychów, zbitek pojęciowych i sloganów z antypisowskiej propagandy Platformy, by traktować je jako improwizację. Uzasadnienie było przygotowane tak, by odwoływało się do lansowanych od lat zbitek pojęciowych produkowanych przez propagandystów Tuska: nie zabrakło i wątku uwodzenia przez agenta (wymyślonego od a do z dokładnie tak jak w sprawie Sawickiej), i porównania do metod stalinowskich. Wystąpienie sędziego było obliczone na skandal na wysokim c – miało dokładnie przykryć fakt, że doktor G. jednak został skazany za korupcję, a materiał zgromadzony w jego sprawie przez CBA był niepodważalny. Trzeba było odwrócić od tego uwagę i ugruntować budowany od lat stereotyp nieprzyjaznej obywatelowi IV RP. Dlatego wydaje się, że kształt przekazu, jaki płynął z uzasadnienia wyroku, wskazuje na źródła w Kancelarii Premiera, i że sędzia zgodził się zagrać w politycznym scenariuszu spin doktorów Tuska.
Tak ostentacyjne zaangażowanie sędziego w partyjną działalność notujemy po raz pierwszy – to także znak czasów. Walczący o przetrwanie obóz władzy najwyraźniej nie ma już środków, by bawić się w niuanse. Przekazy dnia w tej sprawie uruchomiono natychmiast i było słychać je, rozpisane na głosy, przez kolejne dni – pierwszy wygłosił je chyba Grzegorz Schetyna, mówiąc, że sędzia Tuleya dał dowód sędziowskiej niezależności. Było dokładnie odwrotnie, ale nic nie przeszkadzało, by zdanie to powtarzała reszta aktorów zainteresowanych ochroną obozu rządzącego. Tylko przewodniczący Trybunału Konstytucyjnego Andrzej Rzepliński, także powtarzający slogan o niezawisłości Tulei słowo w słowo za politykami Platformy, nie umiał otwarcie patrzeć w kamerę. Spin doktorzy PO powinni więc pamiętać, że istnieją granice zażenowania, których przekroczenie wciąż sprawia niektórym pewną trudność.
I… Tuska nie ma
Tymczasem TNS Polska przynosi najnowsze wyniki sondażu. Aż 67 proc. badanych negatywnie ocenia pracę premiera Donalda Tuska. Pozytywnie zaledwie 22 proc. W ciągu miesiąca notowania premiera pogorszyły się o 7 punktów procentowych. Jeszcze więcej, bo 75 proc. Polaków, źle ocenia rząd. Wynika z tego nie tylko to, że obóz władzy naprawdę trzeszczy w posadach, ale też, że jeszcze bardziej niż dotychczas zależy od frontu medialnego. Wystarczy lekkie przestawienie wajchy i… Tuska nie ma. Widać też wyraźnie, że pilnie potrzebne są środki zaradcze. Wyraził to zresztą kilka tygodni temu Kazimierz Kutz, senator z list Platformy Obywatelskiej, który teraz politycznie nie odstępuje na krok Janusza Palikota. Kutz stwierdził, że wie, iż z Tuskiem długo już rządzić się nie da. – Musimy się zmówić, jak utrzymać władzę – prostodusznie powiedział pewnego dnia w TVN24. Tak, potrzebna jest zmowa między PO, Ruchem Palikota, SLD i PSL, jak utrzymać władzę w kręgu postkomunistycznego systemu. To zmawianie się już zresztą trwa – obejmuje nie tylko ucieranie strategii po lewej stronie establishmentu, czyli rywalizację o znaczenie polityczne między Januszem Palikotem i Aleksandrem Kwaśniewskim, ale też kreowanie nowych bytów po prawej stronie systemu, z neoendeckimi stronnictwami pod kuratelą prezydenta Komorowskiego, którym twarz ma dać Roman Giertych z Michałem Kamińskim. Trzeba na czas „po Tusku” znaleźć formułę, w której wszystko się zmieni, ale… nic się nie zmieni.
Wróćmy na chwilę do Andrzeja Halickiego – niedawno wyznał w jakimś programie, że w gruncie rzeczy jest konserwatystą, że jego rodzina powiedziałaby pewnie o nim, że jest katolem. Tak, dokładnie takiego sformułowania użył ów światły polityk wobec siebie. To określenie – pejoratywne, pogardliwe, prosto z tygodnika „
NIE” – wobec konserwatystów à la Halicki z PO jest chyba całkiem trafne. Popatrzmy tylko – katol Stefan Niesiołowski wsiada do auta Jerzego Urbana. To zdaje się właśnie tak wygląda. Trzeba się przecież skutecznie zmówić.
Źródło: Gazeta Polska
Joanna Lichocka