Czy świat jest już tak dziwny, że normalności musimy szukać w telewizyjnych serialach? Czy nasza codzienność stanęła na głowie, że aby zobaczyć normalnie funkcjonujące rodziny, prymat prawa nad bezprawiem, a dobra nad złem, musimy zasiąść przed telewizorem.
Kiedyś dziwności szukano w kinowych salach, wszelkiej maści seriale telewizyjne z importu pokazywały życie inne od tego, które było naszym udziałem. To były czasy! Miłość i zdrada, romanse, brazylijskie tasiemce, bezwzględni bandyci i stróże prawa skupiali przed ekranami miliony telewidzów. Bywało, że wielkie osiedla z jeszcze większej płyty, wszystkie zgodnie migotały niebieskawym światłem telewizyjnych odbiorników. Film był snem o innym świecie, o Zachodzie. Ziszczonym, spełnionym. Kochankowie byli ładniejsi, samochody szybsze, seks odważniejszy...
Skoro nie mogliśmy jechać „tam”, to „tam” musiał do nas zawitać na ekranach, to miała być wielkoświatowa normalność. I niestety, zawitała. Nie tylko na ekranach.
Dzisiaj ponownie szukamy w filmie normalności. Nie mówię o kinowej papce karmiącej nas głupotą w 3D, czyli raczej papką do 3D.
Ludzie zaczynają szukać prawdy o życiu w kinie, telewizji. I ma to być prawda niezakłamana. Ma nieść ze sobą radość i smutek, ból i oczyszczenie. Nigdy nie byłem fanem telewizyjnych seriali, ale jak tysiące Polaków, między jedną pracą a drugą, przed odebraniem dziecka ze szkoły i po zrobieniu zakupów klikałem na telewizyjnym pilocie, ze zdumieniem obserwując, że są seriale, które zaczynają pokazywać życie (z jego plusami i minusami) prawdziwe. Pewnie mistrzowie lansu (kto wie, czy nie bardziej otumanieni od lemingów), śmieją się z seriali typu „Ojciec Mateusz”, „Czas honoru” czy „Plebania”. Dla nich to obciach, zaścianek, Polska B. Śmieją się, bo nie rozumieją prostych prawd, że życie nie musi oznaczać ciągłej pogoni, zgrywy czy chwilowej ulotności. Muszą dorosnąć do bycia rodzicem, mężem, kimś, na kim spoczywa obowiązek dbania o kogoś.
Okazuje się, że właśnie świat tych prostych wartości pokazują polskie seriale. Niestety, nie wszystkie. Czy dziwi więc to, że tak chętnie miliony zasiadają ponownie przed telewizorami, szukając potwierdzenia, że ich wartości są normalne?
Że pójście do pracy, troska o dzieci czy schorowanych rodziców, pozostałych bliskich, niedzielne pójście na mszę świętą, to normalność? Gdy ostatnio obejrzałem odcinek „Ojca Mateusza”, w którym miasto oszalało na punkcie samozwańczego cudotwórcy oszusta, skonstatowałem, że moje siedmioletnie dziecko bez trudu odczytało, kto jest dobry, a kto nie. Marta czyta świat wprost – logicznie. Rozumie go, bo zbudowany jest na wartościach Dekalogu. Tam słowo „prawo” znaczy prawo, a „sprawiedliwość” – sprawiedliwość. Dzieci to najbardziej wymagający krytycy.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Piotr Iwicki