Na utrzymanie koalicji rządzącej należy patrzeć także z punku widzenia bezpieczeństwa Polski. Kryzys gospodarczy, epidemia, konieczność kontynuowania reform i wyzwania związane choćby z członkostwem w Unii Europejskiej – wszystkie te sprawy wymagają stabilnej sytuacji politycznej, a dziś nikt poza PiS i koalicjantami nie jest jej w stanie Polsce zapewnić. Do tego katalogu tematów, z którymi przychodzi nam się mierzyć, trzeba koniecznie dopisać coraz bardziej niepewną sytuację naszego regionu. Z jednej strony widzimy poprawiającą się współpracę, owocującą przemyślanymi wspólnymi działaniami choćby w ramach Grupy Wyszehradzkiej czy na linii Warszawa–Wilno, z drugiej jednak niepokój niosą wydarzenia na Białorusi. Bo ich konsekwencje mogą być upiorne nie tylko dla tamtejszego społeczeństwa, lecz także między innymi dla nas. Jednak na początku krótka dygresja. Niestety, lata polityki, wedle której Łukaszenka postrzegany był jako gwarant niezależności Mińska od Moskwy – w najbardziej infantylnych wersjach wręcz jako tama dla Kremla – poniosła kompletne fiasko. Postępujący od lat proces zwiększania wpływów rosyjskich w tym kraju, podbijany dodatkowo wszechobecną rusyfikacją, był widoczny gołym okiem. Owszem, nie podjęto spektakularnych rozwiązań, jednak i tak suma wszystkich małych i nieco większych kroków dawała efekt podległości. Ktoś może zapytać: co polska dyplomacja mogła zrobić w tej sytuacji, poza wspieraniem wszelkich przejawów niezależności Białorusi od FR? Otóż, po pierwsze, mogła przewidywać, a wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że po prostu uwierzyła w moc i jakiś geniusz Łukaszenki. Mało tego, wierzyła nawet na początku powyborczych protestów. Trzeba ze smutkiem stwierdzić, iż wielowymiarowość rozumienia sytuacji na wschodzie nie jest częstą zdolnością pracowników budynku przy alei Szucha w Warszawie, wręcz przeciwnie.
Na szczęście nowy szef polskiej dyplomacji bez wątpienia ma tę umiejętność i należy trzymać kciuki za to, by udało mu się narzucić swoją wizję obecności Polski w tym regionie jak największej części aparatu MSZ.
Powróćmy jednak do tego, co dzieje się za naszą wschodnią granicą. Dziś kluczowa wydaje się odpowiedź na pytanie, czy Mińsk może stać się narzędziem destabilizacji regionu wedle planu wymyślonego na Kremlu. Czy Łukaszenka w zamian za utrzymanie władzy podejmie się takiej roli? Czy stanie się „zielonym ludzikiem” Putina tylko w wymiarze państwowym, mającym za zadanie choćby testowanie NATO na Flance Wschodniej. Niestety, dziś nie da się wykluczyć takiego scenariusza, który w połączeniu ze zwiększeniem wpływów rosyjskich na Ukrainie mógłby być naprawdę bardzo groźny. Albo wręcz niezwykle groźny, gdyby po listopadowych wyborach prezydenckich nastąpiła zmiana w Białym Domu. I właśnie w tym kontekście należy oceniać uspokojenie sytuacji politycznej w naszym kraju. Być może przed nami niespokojne czasy, także pod względem bezpieczeństwa RP – one wymagają sprawnej i oddanej interesowi państwa ekipy rządzącej.