Rok przed wyborami kanclerza Niemiec nasi zachodni sąsiedzi zastanawiają się nad korektami w polityce zewnętrznej i wewnętrznej. Przemawiają za tym solidne argumenty. Sygnał do zmian dał Friedrich Merz, ubiegający się o funkcję przewodniczącego CDU i potencjalny następca Angeli Merkel, który zasugerował, że należy rozpocząć debatę na temat wykreślenia z konstytucji Niemiec prawa do azylu.
Sondaże wskazują, że Merz zostanie kolejnym przewodniczącym CDU. Polityk stwierdził, że w Niemczech powinna się rozpocząć debata na temat prawa do azylu zapisanego w konstytucji. – Myślałem o tym długo i uważam, że musimy być przygotowani do otwartej dyskusji na temat konstytucyjnego prawa do azylu – powiedział Merz w Seebach, w Turyngii, precyzując, że konieczna jest debata na temat osłabienia obecnych gwarancji dotyczących prawa do azylu. Po tym oświadczeniu rozpętała się prawdziwa burza. Spadła na niego krytyka ze strony polityków i organizacji działających na rzecz imigrantów. Niektórzy oskarżają go, że zapomniał o zbrodniach, jakich dopuściły się hitlerowskie Niemcy. Merz ripostował, że został źle zrozumiany i wcale nie podważał konstytucyjnego prawa do azylu, lecz chciał jedynie zwrócić uwagę na istniejące problemy z imigracją.
Niemcy mają niewątpliwie problem z migrantami, co jest efektem polityki otwartych drzwi obecnej kanclerz. Przybysze popełniają choćby coraz więcej gwałtów w Berlinie. Co gorsza, 1/4 wszystkich zdarzeń dotyczy dzieci – osób małoletnich do 16. roku życia. Berlińska policja podała dane, z których wynika, że od marca do lipca w niemieckiej stolicy zanotowano 210 gwałtów (średnio dwa gwałty dziennie), przy czym blisko połowa podejrzanych o udział w nich to migranci. To niepokojąco wysoki odsetek, zważywszy na to, że populacja migrantów w Berlinie stanowi ok. 29,9 proc. mieszkańców miasta (za „Focus”).
W ciągu ostatnich kilku lat w Berlinie obserwuje się stały wzrost zgłaszanych przestępstw na tle seksualnym – w 2019 r. odnotowano 4809 przypadków, o 15 proc. więcej niż rok wcześniej. Według danych policji jedna na pięć ofiar miała mniej niż 21 lat, a ponad 1/3 domniemanych sprawców pochodziła ze środowisk imigranckich. W tym roku średnio to już połowa.
Z kolei kilka tygodni temu we Freiburgu sąd skazał grupę migrantów za zbiorowe gwałty na niemieckiej nastolatce popełnione w ciągu kilku godzin. Do przestępstwa doszło w 2018 r. po tym, jak podano jej narkotyki w lokalnym nocnym klubie. Ośmiu mężczyzn było Syryjczykami, inni pochodzili z Iraku, Afganistanu, a jeden był obywatelem Niemiec. Dostali skromne wyroki – od trzech do pięciu i pół roku więzienia.
Szokujące informacje napłynęły w ostatnim czasie z Dortmundu. Pewien Afgańczyk dwukrotnie zgwałcił dzieci. Do drugiego gwałtu mogłoby nie dojść, gdyby nie bezczynność lokalnych władz. 23-letni imigrant był dilerem narkotyków. W czerwcu zaatakował 11-letnią dziewczynkę, po czym został zwolniony po krótkim okresie aresztu. Prokuratura nie uwierzyła w zeznania dziecka. Trzy tygodnie później mężczyzna zwabił i zgwałcił 13-letnią uczennicę. – Człowiek ten był już znany policji z powodu wielu przestępstw związanych z narkotykami – powiedział VIP News prokurator Börge Klepping. Diler zaatakował swoją 11-letnią ofiarę 20 czerwca. Dwa dni później został zatrzymany. – Ponieważ oskarżony miał stałe miejsce zamieszkania, sędzia, prokurator i obrońca zgodzili się na jego zwolnienie. Groźba ucieczki już nie istniała – przekonywał prokurator Klepping. 24 lipca Zubyr S. ponownie zaatakował dziecko w pobliżu swojego miejsca zamieszkania. W ten tragiczny sposób potwierdziły się informacje o jego pierwszym przestępstwie. Niemieccy dziennikarze sugerują, że karygodne postępowanie władz mogło mieć związek z obawą przed napiętnowaniem podejrzanego, który pochodził z Afganistanu, a także z tym, że potencjalne błędy sądowe mogłyby stać się kwestią polityczną.
Od czasu apogeum kryzysu migracyjnego w 2015 r. gwałty i ataki na tle seksualnym z udziałem migrantów były głównym problemem w Niemczech. Z reguły statystyki są ukrywane, aby nie wywoływać negatywnych emocji na tle rasowym.
Już wkrótce Niemcy będą mniejszością we własnym kraju – wynika z danych statystycznych. Około 25 proc. ludności Niemiec stanowią osoby z tzw. tłem migracyjnym – poinformował Federalny Urząd Statystyczny w Wiesbaden. Jeśli trend się nie zmieni, wkrótce będzie to większość.
Federalny Urząd Statystyczny wskazał, że w roku 2019 w Niemczech żyło łącznie 21,2 mln osób, które nie urodziły się jako obywatele RFN. Osoby te stanowią obecnie 26 proc. mieszkańców republiki. Według oficjalnych danych ponad połowa (51 proc.) z 11,1 mln Niemców z „tłem migracyjnym” ma niemieckie obywatelstwo od urodzenia. Ze statystyk wynika ponadto, że prawie 65 proc. wszystkich osób z „tłem migracyjnym” przybyło do RFN z innego państwa europejskiego albo są to potomkowie takich przybyszów. Ich liczba wynosi 13,8 mln osób, przy czym 7,5 mln stanowią osoby pochodzące z jednego z państw UE, natomiast Azjaci i ich potomstwo (4,6 mln) stanowią 22 proc. osób. W tej grupie 3,2 mln osób stanowią ludzie mający powiązania z państwami Bliskiego Wschodu. Niespełna milion osób (5 proc.) to imigranci z Afryki, a dalsze 0,6 mln (3 proc.) to przybysze z Ameryki Północnej, Środkowej i Południowej oraz z Australii. Grupa ta obejmuje także potomków imigrantów.
Najwięcej osób przybywa do Niemiec w dalszym ciągu z Turcji (13 proc.), Polski (11 proc.) i z Federacji Rosyjskiej (7 proc.).
U naszych zachodnich sąsiadów są też innego rodzaju problemy. Z początkiem sierpnia ruszył głośny proces pedofilski. W październiku 2019 r. poszukiwania podejrzanego w Bergisch Gladbach niedaleko Kolonii ujawniły gigantyczną szajkę zajmującą się wykorzystywaniem dzieci. Grupa działała w całym kraju i trudniła się produkcją oraz rozpowszechnianiem pornografii dziecięcej. Policja stwierdziła, że znalazła w internecie ślady, które mogą potencjalnie doprowadzić do ponad 30 tys. podejrzanych.
– Ciągłe rozmowy na ten temat wielu uczestników sugerują, że postrzegali swoje zachowanie jako normalne preferencje seksualne – wyjaśnił niemieckiej agencji prasowej Markus Hartmann, szef centrali ds. cyberprzestępczości NRW (ZAC NRW). – Najwyraźniej funkcjonowały wzajemna akceptacja i przeświadczenie, że jest to dopuszczalne zachowanie – dodał.
Z punktu widzenia naszego kraju także istnieją kwestie, które są bardzo bulwersujące. Zwłaszcza w kontekście nierozliczonych reparacji z tytułu II wojny światowej.
Kilka tygodni temu Sąd Krajowy w Hamburgu skazał 93-letniego Brunona D., winnego współudziału w zamordowaniu co najmniej 5230 osób, na dwa lata więzienia w zawieszeniu. Jako młody chłopak w czasie II wojny światowej służył jako strażnik w niemieckim nazistowskim obozie koncentracyjnym w KL Stutthof. Przewodnicząca składu sędziowskiego stwierdziła, że sąd potwierdza winę oskarżonego. Prokurator żądał dla niego kary trzech lat bezwzględnego więzienia, z kolei obrońcy wnosili o jego uniewinnienie.
Co skandaliczne, do 2011 r. niemieckie sądy uniewinniały byłych strażników obozów koncentracyjnych, ponieważ nie mogły im udowodnić indywidualnej winy! Przełomem było skazanie w 2011 r. Johna Demjaniuka, strażnika w obozie Sobibór, którego uznano za winnego udziału w zamordowaniu ponad 28 tys. Żydów. Dostał pięć lat więzienia.
Faktycznie Niemcy nigdy nie rozliczyli się z hitleryzmu. Pobłażliwość dla oprawców i niewypłacenie odszkodowań wojennych ofiarom są tego koronnym przykładem. Czy ewentualna zmiana władzy to zmieni?
Autor jest założycielem i dyrektorem Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org)