Można powiedzieć, iż do totalnej opozycji, która poprzez Senat próbowała storpedować przeprowadzenie demokratycznych wyborów prezydenckich, dołączyli sędziowie totalni. Oni także dwoją się i troją, by uniemożliwić wybranemu w wolnych wyborach prezydentowi wypełnienie swego obowiązku.
Gdy oddawaliśmy do druku ten numer naszego tygodnika, w Sądzie Najwyższym trwała kolejna odsłona szaleństwa. Stara gwardia, bardzo często ubabrana komuną po czubek nosa, starała się zablokować procedurę wyboru nowego I prezesa. Trudno doprawdy o lepszy przykład upolitycznienia tej instytucji, która przecież od polityki winna się trzymać na odległość. O co bowiem toczy się ta – w rzeczywistości dość prymitywna – gra, polegająca przede wszystkim na tępym blokowaniu wyłaniania kandydatów? O czas i nadzieję.
Starzy chcą sparaliżować obrady, a najlepiej je uniemożliwić. Dodatkowo robią wszystko, by wykosić tzw. nowych sędziów. Z jakiego powodu? Wyłącznie politycznego. Uznali ich w większości za nienależących do nadzwyczajnej kasty. Mają nadzieję, iż swoim działaniem skutecznie zablokują przedstawienie prezydentowi kandydatur na I prezesa albo dostarczą mu takie nazwiska, które będą gwarantowały status quo. Można zatem powiedzieć, iż do totalnej opozycji, która poprzez Senat próbowała storpedować przeprowadzenie demokratycznych wyborów prezydenckich, dołączyli sędziowie totalni. Oni także dwoją się i troją, by uniemożliwić wybranemu w wolnych wyborach prezydentowi wypełnienie swego obowiązku. Jeśli ktoś miał wątpliwości, na czym polega postkomunizm, to już teraz powinien się ich pozbyć. Okazuje się bowiem, że gdy tylko interes beneficjentów podziału wpływów po 1989 roku jest poważnie zagrożony, to nic poza jego obroną nie ma znaczenie. Nie liczą się demokratyczne procedury, nie liczy praworządność, ci ludzie niczym mafia będą deptać wszystko to, czym jeszcze przed chwilą wycierali sobie usta, by ratować władzę i wpływy. By dalej żerować na Polsce.