Chciałem z rozpędu zawołać, że gdy się widzi, co wyprawiają ewidentni zdrajcy stanu, o których pisałem ledwie tydzień temu, to ręce opadają, ale to nieprawda – zaciskają się w pięści! Może wreszcie skończyć z tą bezkarnością wewnętrznych wrogów Polski, by móc z pełną siłą dać odpór wrogom zewnętrznym, o których ewidentnym sprzysiężeniu przeciw naszemu krajowi pisałem nieco wcześniej?
Niestety, obserwujemy niespójne wypowiedzi i działania rządu: z jednej strony przedstawiciele MSZ w randze wiceministrów – dlaczego tak niskiej? – stwierdzają, że „konsultacje” w EU i zaproszenie przez marszałka Senatu Komisji Weneckiej są nie tylko nieformalne, lecz także łamią Konstytucję RP, z drugiej – nie stawia mu się jakichkolwiek zarzutów, choć przywołałem i powtórzę stosowne paragrafy z obowiązującego Kodeksu karnego:
§1. Kto, będąc upoważniony do występowania w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej w stosunkach z rządem obcego państwa lub zagraniczną organizacją, działa na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10”.
Z jednej strony przedstawiciel MSZ stwierdza, że przecież Polska dotychczas wypełniła wszelkie zalecenia TSUE, a z drugiej słusznie zauważa, że były one i są całkowicie bezprawne, bowiem sprawy dotyczące sądownictwa są wyjęte z kompetencji jakichkolwiek organów UE na mocy podpisanej przez Polskę umowy akcesyjnej. Gdzie tu logika? Skoro były bezprawne, to po co było je wypełniać i jeszcze teraz się tym chwalić? Raczej trzeba wyraźnie stwierdzić, a może i w Sejmie uchwalić, że polska konstytucja i prawo mają moc większą niż unijne zarządzenia!
Krótko mówiąc, rodzi się wrażenie, że władza się pogubiła, zwłaszcza że jednocześnie zaczął się kolejny etap skoordynowanego międzynarodowego ataku na Polskę, który zainaugurował prezydent Rosji Putin, a nietrudno się domyślić, kto z naszych zachodnich „przyjaciół” i „sojuszników” za chwilę ochoczo go podchwyci. Są to ci, którzy, sami mając na sumieniu zbrodnie wobec Żydów z czasów II wojny światowej, nader chętnie przyłączą się do oskarżeń Putina wobec Polski o „fizjologiczny antysemityzm” i współpracę w tej sferze z Hitlerem. Właściwy trop podpowiedział ostatnio przewodniczący rosyjskiej Dumy Wiaczesław Wołodin, twórczo rozwijając tezy swego cara:
„Zorganizowaniu przez nazistów obozów zagłady na ziemiach polskich podczas II wojny światowej sprzyjała przedwojenna atmosfera w Polsce i stanowisko władz tego kraju, które podsycały nastroje antysemickie w społeczeństwie i przygotowały grunt dla dalszego ludobójstwa i Holokaustu”.
Prawda, jak to ładnie współbrzmi z notorycznymi „omyłkami” prasy europejskiej i amerykańskiej piszącej o „polskich obozach zagłady”? Wcale się nie zdziwię, jak dokładnie tego sformułowania o „przedwojennej atmosferze” użyje podczas swojego wystąpienia w Yad Vashem prezydent Francji, by zamazać ochoczą kolaborację Francji z Hitlerem w mordowaniu Żydów. Takich bowiem mamy sojuszników, należących wraz z nami do UE i NATO, ale mających nierozliczone od kilkudziesięciu lat paskudne zachowania, które usiłują przerzucić na nas. Po internecie krąży mem o udziale poszczególnych narodów Europy w osławionych ochotniczych formacjach Waffen SS, w których, nawiasem mówiąc, służył także ulubieniec władz dzisiejszego „wolnego miasta” Gdańska i honorowy obywatel tego grodu Günther Grass. Wymienione są tam dokładne liczby członków różnych „legionów” z niemal wszystkich narodów europejskich – Francuzów, Belgów, Holendrów, Norwegów, Duńczyków itd., dziś pouczających nas z wysoka. Na liście tej brakuje jednego narodu – polskiego.
O ile można zrozumieć desperację ukraińskich i rosyjskich Kozaków czy Estończyków, pragnących wyzwolenia się od sowieckiego ludobójstwa i też walczących przeciw Stalinowi w ramach Waffen SS, o tyle Francuzom czy Holendrom tak chętnie atakującym Polskę odbiera to jakiekolwiek moralne prawo do krytykowania naszego kraju za brak praworządności.
I skoro obecnie te ataki przybrały skalę wręcz systemową, zagrażając faktycznie podstawom funkcjonowania państwa polskiego, wymaga to zdecydowanej odpowiedzi zarówno rządzących, jak i nas, obywateli. Przypomina się kryzysowy moment z pierwszej kadencji rządów Zjednoczonej Prawicy, gdy totalna opozycja w obronie swoich bezprawnych mianowańców, dających im możliwość przekształcenia Trybunału Konstytucyjnego w skuteczny hamulec reform, rozpętała istną orgię ulicznych manifestacji skoordynowanych z opluwaniem wizerunku Polski za granicą. Tefałeny zachłystywały się „setkami tysięcy” demonstrujących przeciw kaczystowskiemu reżimowi, wróżąc mu rychły upadek, a UE rozpoczęła systematyczne „grillowanie” Polski trwające w różnej formie do dziś. Ci sami co dziś „symetryści” biadali: po co robić te awantury, owszem, trzeba trybunał stopniowo oczyszczać, ale nie tak brutalnie itp. Po tym, co teraz wyprawia opozycja z Senatem, dysponując w nim zaledwie kruchą przewagą jednego mandatu, widać, że rację miał wówczas Jarosław Kaczyński, że gdyby nie okupione ofiarami zdobycie Trybunału Konstytucyjnego, nie byłoby ani jednej z reform obiecanych elektoratowi przez PiS, łącznie ze sztandarowym 500+, bo pod wodzą opozycyjnych sędziów trybunał storpedowałby je już na wstępie jako niekonstytucyjne.
Wówczas w apogeum tych zmagań środowiska wspierające rząd zorganizowały 13 grudnia, w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego przez zdrajców Polski uchodzących wśród opozycji za ludzi honoru, ogromny marsz w Warszawie, który zakończył się pod siedzibą trybunału energetycznym przemówieniem Jarosława Kaczyńskiego, skutecznie zagrzewającego do dalszej zwycięskiej walki. Wydaje mi się, że dziś nastała pora, by maskaradom weneckim w Senacie i przebierańcom snującym się w rozchełstanych togach po ulicach poprzez organizację potężnej manifestacji ulicznej wspierającej rząd w walce ze zdrajcami stanu dać wyraźny sygnał, gdzie ich ma naród.
Bo zdrada stanu rozpełza się z przerażającą szybkością – kopertowy marszałek już nie tylko konsultuje sobie z wybranymi komisarzami UE uchwalane przez Sejm ustawy reformujące przegniłe korupcją („corruptio” to po łacinie zepsucie) sądownictwo, ale całkowicie bezprawnie zaprasza do oceny tych reform Komisję Wenecką, a teraz jakichś „europejskich ekspertów”, wskutek czego obrady Senatu przekształcają się w szopkę prowadzoną w obcym języku! Nawiasem mówiąc, angielszczyzna marszałka tłumaczącego zakłócenia dźwięku, że ma w mikrofonie „jakiś rumor”, co oznacza w tym języku „słuchy, pogłoski”, była równie żenująca jak jego niesłychane zadęcie.
Podczas owego konwentyklu I prezes Sądu Najwyższego wprost zaatakowała konstytucyjne podstawy prawne RP, kwestionując prawomocność zarówno ustaw sejmowych, jak i orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego, a wręcz legalność istnienia jego i nowej Krajowej Rady Sądownictwa. Pokazuje to, jakim błędem były weta prezydenta Dudy wobec radykalnej wersji reformy pozbawiającej eksponowanych stanowisk w sądownictwie szkodników pokroju pani Gersdorf i definitywnie usuwającej ich z życia publicznego, bo ugodowość ta nie przyniosła prezydentowi ani współpracy opozycji w dziele naprawy RP, ani nowych zwolenników ze środowisk mitycznego centrum, wzburzyła zaś żelazny elektorat PiS.
Dziś parlamentarna i prawnicza opozycja totalna zachwiała podstawami państwa, a co gorsza, uzyskała w tym pełne wsparcie Komisji Europejskiej, która nawet nie czekając na zakończenie uchwalania zmian dyscyplinujących rozbestwioną „wyższą kastę”, zaskarżyła te ustawy do unijnego trybunału! Jest to tak bezczelne, wręcz demonstracyjne wtrącanie się w sprawy wewnętrzne państwa członkowskiego, że budzi podejrzenie, iż przypisywana przez opozycję PiS-owi chęć dokonania „polexitu” w istocie przenika rządzące Unią gremia. Widać im niemiłe, że za bardzo Polska wyrosła.
Jeśli chcemy, by rosła dalej, musimy całej tej łobuzerce pokazać zaciśniętą pięść!