Jeszcze we wrześniu wicepremier Piotr Gliński zwrócił się do niemieckiej minister kultury Moniki Grütters o podpisanie apelu ws. zwrotu dzieł sztuki zagrabionych w Polsce podczas II wojny światowej, skierowanego do niemieckich muzeów i do prywatnych właścicieli. Ostatecznie, mimo wstępnej zgody, niemiecka minister kultury – czy raczej kulturkampfu w stylu pruskim – podpisania apelu odmówiła.
Sytuacja ta tylko na pozór przypomina kultową odzywkę z filmu Stanisława Barei: „Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi?”. W istocie bowiem jest o wiele jeszcze bezczelniejsza: „Tak, mamy wasze płaszcze, obrazy, srebra stołowe i złote zęby waszych dziadków, ale wam ich nie oddamy! I co nam zrobicie?”. Cóż, pozostaje przestać rozmawiać z grabieżcą kulturalnie i po prostu przedstawić mu gigantyczny rachunek za to i za wszystkie inne straty poniesione przez Polskę z rąk niemieckich. Albowiem w peerelowskim haśle wybitym w tytule tylko przyjaźń niemiecko-rosyjska, wyrażona niegdyś paktem Ribbentrop-Mołotow, a dziś rurociągami Nord Stream i Nord Stream 2 wygląda na szczerą i serdeczną.