Pikniki rodzinne z udziałem Jarosława Kaczyńskiego to jeden z najlepszych pomysłów tej kampanii wyborczej. Odbywają się w małych, często pomijanych miejscowościach, w których wciąż żyją miliony Polaków.
To są wioski, do których wielka polityka nigdy nie dociera, a jeśli już – to pod postacią najtrudniejszych albo najgroźniejszych zjawisk trzech dekad III RP, takich jak terapia szokowa lub zwijanie państwa. Gdybyśmy mieli w Polsce lewicę na miarę przedwojennego PPS i części ówczesnego ruchu ludowego, to właśnie takie miejscowości i obszary naszego kraju byłyby ich naturalnym środowiskiem.
Ale nie mamy – zatem PiS ze swoją socjalkonserwatywną, prorodzinną i patriotyczną tożsamością zagospodarowuje te tereny. Ku lekkiemu zgorszeniu części prawicowych, ultraliberalnych publicystów. Ale los Polski, właśnie Polski B, jest znacznie ważniejszy od ich samopoczucia.