Imponujące tłumy były też na zorganizowanej przez ministra obrony narodowej Mariusza Błaszczaka defiladzie wojskowej. Ludzie trochę odetchnęli – żyje im się lepiej, w Polsce dzieje się lepiej i święta polskiej republiki to pokazały. „Serce roście, patrząc na te czasy” – można by powtórzyć za Janem Kochanowskim, gdyby nie zgrzyt rodem raczej z „Biesów” Fiodora Dostojewskiego niż z „Pieśni” naszego poety. Myślę tu oczywiście o poczynaniach ludzi postkomuny, tej jej części, która, jeśli chodzi o wyznawane wartości państwowe, pokazuje się w wersji najbardziej nihilistycznej, zdemoralizowanej i cynicznej. Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak na obchodach z okazji rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 maja raczył wyrazić się o „zacofanym państwie narodowym”. Ten najwyraźniej bezideowy kosmopolita stwierdził, że „koncepcja nowoczesnego państwa dobrobytu oparta na wolności i demokratycznych wartościach wydaje się przegrywać z zacofaną ideą państwa narodowego, w którym istotną rolę odgrywa sojusz władzy z Kościołem”. Był to niezły szok dla patriotycznych Wielkopolan, którzy po mszy świętej w Farze poznańskiej, od której rozpoczynały się obchody, musieli wysłuchać tej neostalinowskiej mowy.
Porównywalnym szokiem dla przyzwoitych Polaków było też to, co działo się tego dnia na Uniwersytecie Warszawskim. Lewackie pismo „Liberte”, finansowane między innymi przez niemiecką Fundację Naumanna i fundacje Sorosa, zorganizowało spotkanie z Donaldem Tuskiem. Redaktor naczelny „Liberte” Leszek Jażdżewski, gospodarz spotkania, wygłosił słynne już dziś słowo wstępne – zaatakował Kościół katolicki w Polsce tak ostro, jak robiono to w najmroczniejszych czasach komunizmu. Neostalinowskie środowiska od dawna dają o sobie znać w środowisku Platformy Obywatelskiej – na nich ta partia buduje elitę kulturalno-intelektualną w Warszawie, czego przykładem jest choćby to, co dzieje się w warszawskim Teatrze Powszechnym. Teraz te neostalinowskie klimaty „Liberte” czy „Krytyki politycznej” upowszechniane są na skalę ogólnopolską. Widać prawdziwą twarz postkomuny w jej nowym, radykalnie bolszewickim wyrazie. Serwowanym w niby „nowoczesnym” i „europejskim” opakowaniu adresowanym zwłaszcza dla młodego pokolenia, które tych akcentów nie zna z propagandy PRL. Z jednej strony to, co wydarzyło się na UW, można określić jako wydarzenie bardzo smutne, zakłócające wspólnotowe święto. Tusk, niczym Staworgin z „Biesów”, cynicznie i szyderczo bawił się pojęciami, odrywając je od prawdziwego systemu wartości. Momentami ordynarnie kłamał, czasem prostacko dowcipkował albo udawał zatroskanie o wspólnotę. Ale mówił z pozycji przytłoczonej jakąś wielką siłą opozycji, która – jak dawał do zrozumienia – nie ma szans na przejęcie władzy. Może za to wywierać presję na złą, rzecz jasna, władzę. Zapowiedział przeszkadzanie – i to nic nowego, jak przystało na stronnictwo określane przez Polaków mianem współczesnej targowicy. Ale to – budzące zażenowanie u ludzi przyzwoitych – wydarzenie z Uniwersytetu Warszawskiego ma także stronę pozytywną.
Znów jasna jest oś podziału. Teraz widać wyraźnie, czym jest stronnictwo, którego liderem jest Donald Tusk. Jak określił to lider Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński w Pułtusku, z jednej strony mamy Kościół katolicki, z drugiej – Urbano-palikoty. Z jednej strony mamy Polskę patriotyczną, rozumiejącą, że gdy nihilistyczny atak idzie na Kościół, to uderza także w polskość. Z drugiej mamy pogrobowców Stalina i totalitarnego systemu komunistycznego, który dąży do zniszczenia i Kościoła, i polskości. To bardzo dobre, jasne postawienie sprawy – wybór jest prosty i usłyszeli to Polacy zarówno w Poznaniu, jak i w Warszawie. Postkomuna ukazała się w tych dniach zbyt jednoznacznie, aby mieć złudzenia. „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę” – takie hasło przypomniało mi się, gdy patrzyłam na uliczki zabytkowego kampusu Uniwersytetu Warszawskiego, na których często wykrzykiwano je na manifestacjach NZS. Teraz rozchodzili się tu działacze KOD, resortowe dzieci, stalinowskie wnuki, działacze PO. Myślę, że Tusk i jego towarzystwo nie ma szans. Na powrót komuny Polacy już sobie nie pozwolą.