Rozbawiła mnie zapowiedź Grzegorza Schetyny zwiększenia budżetu UE dla Polski o 100 mld zł w kolejnej siedmioletniej perspektywie. Lider partii, która pokornie zgadzała się dotąd na cięcia w programach spójności i polityki rolnej, nagle ogłasza, że zdobędzie i da Polsce dodatkowe 100 mld zł. Można by tylko przyklasnąć, gdyby nie to, że 100 miliardów Schetyny to jak niegdyś 300 milionów Wałęsy.
Prawda jest bowiem taka, że politycy PO w Brukseli zaakceptowali projekt nowej perspektywy budżetowej dla Unii wprowadzający krzywdzący dla Polski mechanizm, grożący utratą ponad 20 proc. dotychczasowych funduszy. Podpisała się pod nim komisarz Elżbieta Bieńkowska z PO, firmował go, m.in. na spotkaniach z posłami z sejmowej komisji ds. UE, Jan Olbrycht z PO. Rząd Mateusza Morawieckiego tymczasem nie pozostawia wątpliwości w rozmowach z Komisją Europejską – taki budżet nie przejdzie. Zbudowane zostało też porozumienie 15–16 państw, grupa przyjaciół spójności, które zadbają, aby ten budżet był co najmniej tak zasobny jak dotychczasowy. Gdyby zależało to od polityków PO, gdybyśmy mieli się opierać na ich działaniu, Polska straciłaby miliardy – tak jak traciła, gdy POstkomuna rządziła.