„Nie wolno odkładać pamięci na później, bo wtedy staje się ona pretekstem do politycznych przepychanek” – powiedział „Gazecie Polskiej” Jerzy Kalina, twórca pomnika Smoleńskiego wzniesionego na kształt trapu – schodów prowadzących do samolotu, którego nie ma, i do nieba, które jest.
Gdy 10 kwietnia 2018 r. prezes PiS Jarosław Kaczyński stwierdził w przemówieniu na placu Piłsudskiego, że obchody miesięcznic upamiętniających 10 kwietnia będą od teraz zakończone, wskazał na granitowy pomnik upamiętniający ofiary tragedii. - Kończymy, ale przede wszystkim dlatego, że doszliśmy do celu – przekonywał lider Zjednoczonej Prawicy, przypominając tym samym, że 96 comiesięcznych marszów w atmosferze szyderstw i kpin doczekało się oficjalnych uroczystości państwowych i zwieńczenia swojej walki o pamięć.
Żeby jednak uznany rzeźbiarz Jerzy Kalina mógł zaprojektować monument, który ostatecznie postawiono w centrum stolicy Polski, musiało minąć osiem lat, musiały odejść dwa rządy, a partia rządząca musiała przegrać wybory. To niesłychany przypadek w skali światowej – żeby na upamiętnienie narodowej tragedii czekać taki szmat czasu.
Wielkie mecyje o pomnik
To ciekawe, że środowiska postkomunistyczne i liberalne są w stanie bronić pomników Armii Czerwonej w Polsce, przy jednoczesnym atakowaniu upamiętnień śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Główną linią argumentacyjną na rzecz pozostawienia reliktów komunizmu w przestrzeni publicznej ma być „zostawianie historii taką, jaka była”, jakby hołd dla okupantów miał być czymś godnym uszanowania, gdy tymczasem tragedia smoleńska idealnie by się wpasowała w narrację „zostawiania historii taką, jaka była”. Nic jednak bardziej oczywistego, że inicjatorzy obrony pomników sowieckich nie chcą wcale upamiętniania historii, choćby i komunistycznej, ale boją się silniejszej identyfikacji tożsamościowej Polaków – to świadomość niepodległości i suwerenności przeszkadza liberałom montować nasz kraj w międzynarodowe zależności.
Gdy 22 listopada 1963 r. w tajemniczym zamachu zginął prezydent John F. Kennedy, Amerykanie nie wahali się uczcić jego służby dla państwa – choć głowa państwa miała swoich wielu zagorzałych politycznych przeciwników. Pierwsze upamiętnienie miało miejsce zaledwie trzy dni po zabójstwie – na jednym z wojskowych cmentarzy w hrabstwie Arlington w Virginii na stałe zapłonął „wieczny płomień Johna F. Kennedy’ego”. Od tamtej pory aż do dziś setki pomników, popiersi, tablic pamiątkowych i miejsc nazwanych imieniem zabitego prezydenta jest odsłanianych w całych Stanach Zjednoczonych. Jednym z najważniejszych oszczerstw wobec delegacji z 10 kwietnia było oskarżenie, że cała wyprawa była polityczna lub nawet miała charakter prywatny. Ciekawe, jakie zarzuty wystosowano by wobec prezydenta Kennedy’ego, który zginął w Dallas, w Teksasie, wizytując miasto z powodu sporów w Partii Demokratycznej. Nikt jednak nie kwestionował konieczności hołdu dla prezydenta, który zginął, pełniąc swoje – choćby polityczne lub nawet partyjne – obowiązki.
Gdy w Polsce ówczesna władza zafundowała Polakom sprzeciw wobec tak oczywistych upamiętnień, jak pozostawienie drewnianego krzyża na Krakowskim Przedmieściu, w ciągu kilku lat po zabójstwie Kennedy’ego ponad 30 nazw ulic w amerykańskich miastach zostało przemianowanych na cześć głowy państwa, emitowano specjalne znaczki z wizerunkiem prezydenta, a 30 kwietnia 1964 r. (pół roku po zamachu) nadano jego imię nowoczesnemu lotniskowcowi i dumie amerykańskiej floty: USS John F. Kennedy (CV-67).
Cisza i hołd
Pomnik autorstwa Jerzego Kaliny, znanego ze wspaniałych dzieł, takich jak grób bł. Jerzego Popiełuszki, pomnik Pileckiego we Wrocławiu czy pomnik Anonimowego Przechodnia tamże, nie jest jednak monumentem pełnym gniewu czy żądzy rewanżu. „Nie gniew, nie zanurzanie w tragedii, ale cisza i hołd przyświecały mi w tworzeniu pomnika. Nie da się żyć w ciągłym rozpamiętywaniu, ale trzeba dążyć do prawdy, która jest fundamentem budowy kodu kulturowego” – mówi „Gazecie Polskiej Codziennie” Jerzy Kalina. Tymczasem państwa Trójmorza same oddawały hołd śp. prezydentowi Polski, który tak gorliwie wstawiał się za ich interesami. Na Węgrzech Lechowi Kaczyńskiemu poświęcono przynajmniej dwa pomniki – na odsłonięcie tego w Budapeszcie przybył Jarosław Kaczyński (6 kwietnia 2018 r.), ale rok wcześniej osobny pomnik postawiono także w Győr. Najwięksi przyjaciele zmarłego prezydenta – Gruzini – imieniem polskiej głowy państwa nazwali nie tylko ulicę w Tbilisi, nie tylko postawili tam pomnik popiersie naszego polityka, lecz także najdłuższy nadmorski bulwar turystyczny w Batumi nosi imię prezydenta. W stolicy Mołdawii Kiszyniowie ulicę, na której znajduje się Biblioteka Polska, już trzy miesiące po katastrofie przemianowano na ulicę Lecha Kaczyńskiego, odsłaniając także tablicę pamiątkową. W ukraińskich miastach, takich jak Żytomierz i Odessa, także upamiętniono tragedię smoleńską, a wokół tych wszystkich uroczystości nie było ani cienia kontrowersji.
Pomnik 10 kwietnia
Upamiętnianie tragedii w kulturze Zachodu jest związane z żałobą po śmierci bliskich i ważnych osób, ale ma nie tylko pokazywać naszą pamięć, lecz także oddać nastroje żałobników po stracie. Inną wymowę mają pomniki projektowane w emocjach po katastrofie czy zamachu, a co innego pokazują upamiętnienia odsłaniane całe lata później. Być może memoriały tworzone jeszcze wiosną i latem 2010 r. byłyby pełne ekspresji, żalu i zagubienia Polaków po traumie nazwanej przez ówczesny obóz rządzący zdanym egzaminem. Może miałyby w sobie coś z dynamiki pomnika Katyńskiego w Jersey City, a może pokazałyby także bezprecedensową żałobę narodu, który po tragedii przebudził się i wyszedł na Krakowskie Przedmieście. Tym lepiej, że hołd granitu zaprojektował właśnie Jerzy Kalina, mistrz rzeźbiarski, który potrafi oddać ciszę, spokój i zadumę żałoby, angażując także okoliczną przestrzeń do swojej koncepcji artystycznej. O pomniku-krzyżu księdza Jerzego Popiełuszki we Włocławku Jerzy Kalina opowiada: „Jest wykonany po części ze stali nierdzewnej, a po części ze szkła symbolizującego wodę, z której wyjęto ciało księdza Jerzego”. Pierwsze pomysły upamiętnienia męczennika w tamtym miejscu powstały jeszcze w 1984 r., ale krzyż stanął ostatecznie w 1991 r. „Pierwotnie miał stanąć w nurcie rzeki, ale nie dostaliśmy pozwolenia, więc umiejscowiliśmy go na cyplu, gdzie ksiądz Jerzy był przetransportowany i złożony na brzegu” – wspomina dla „Gazety Polskiej Codziennie”.
Dlatego też przestrzeń placu Piłsudskiego stała się częścią pomnika Smoleńskiego, skoro spod schodów do samolotu widać niebo i rozległy obszar przypominający lotnisko. Kalina upamiętnił tragedię z 10 kwietnia poprzez ciszę i zadumę, ocalając z naszej pamięci symboliczny trap – jednak milionowe tłumy z ulic polskich miast, które wyszły płakać po 10 kwietnia, pozostają w naszej pamięci, zakłócone prowokacjami szyderców i zagłuszone medialnym szumem…