„Osobiście doszłam do wniosku, że Boga nie ma. Gdyby istniał, na te ciężkie czasy zesłałby nam nową wersję Koranu i Biblii w formacie PDF i umieścił je na swojej stronie internetowej. Bóg miałby też adres e-mailowy, konto na Facebooku, a na Instagramie zamieszczałby selfie z aniołami. Oczywiście wszystkie jego profile obserwowałyby masy internautów” – tłumaczy swój brak wiary niemiecka Turczynka Tuba Sarica w książce napisanej z myślą o muzułmańskich nastolatkach borykających się, tak jak do niedawna ona sama, z problemem tożsamości uwięzionej między dwiema kulturami.
Tuba Sarica (31 l.), potomkini tureckich gastarbeiterów, absolwentka germanistyki i medioznawstwa Uniwersytetu Kolońskiego, to młody głos Turków, którzy już urodzeni poza ojczyzną swoich rodziców i dziadków, przeszli do ofensywy wobec niepisanych reguł życia w społeczeństwie równoległym.
W swojej bestsellerowej książce pod tytułem „Wy hipokryci! Podwójna moralność i fałszywa tolerancja – niemieckie i tureckie światy równoległe” (2018 r.) Sarica opowiada o doświadczeniach z turecką społecznością mieszkającą w Niemczech. O ograniczeniach, z jakimi zmagała się jako nastolatka, a potem dorosła kobieta, o tym, że nie ulegając presji własnego środowiska, stała się cierniem w oku rodziny, znajomych, sąsiadów, których przedstawia w książce niczym prymitywne plemię żywiące się strachem własnych dzieci i spędzające czas na obmyślaniu kolejnych sankcji z sadystyczną pasją nakładanych potem na znienawidzoną młodość. Takie przynajmniej wrażenie można odnieść, czytając o perypetiach i problemach autorki.
Tuba, zamiast tak jak jej siostra wyjść za mąż za przykładnego muzułmanina (tak przykładnego, że to on decyduje, czy żona może odwiedzić rodzinę, czy nie, ale to już raczej sprawa siostry, nikt jej nie zmuszał, przynajmniej Tuba milczy na ten temat), wyprowadziła się z domu, poszła na studia, ukończyła je i wyskoczyła poza orbitę własnego matecznika. Autorka pisze o psie uratowanym w Turcji, który w jej „wyimaginowanej ojczyźnie” (Sarica ma jedną ojczyznę – państwo niemieckie) błąkał się od domu do domu, a w Niemczech znalazł kochający dom i ludzi; pisze o młodym, bardzo roszczeniowym Turku mającym głęboko zaawansowany instynkt posiadania, który widząc ją siedzącą z koleżanką w modnym kolońskim barze, dostał szału i kazał natychmiast iść do domu. Pisze w końcu o swoim buncie podczas lekcji recytowania Koranu, kiedy nie mogła zaakceptować, że żaden z uczniów nawet nie wie, co recytuje, ponieważ nie zna arabskiego, a czytanie przekładu nie należy do dobrego tonu. Sarica nie chciała recytować czegoś, czego nie rozumiała, zakupiła tłumaczenie niemieckie, wrzucała je demonstracyjnie do plecaka (zamiast w skupieniu studiować w pokoju), a potem czytała w autobusie, czym mocno irytowała najbliższych, nieprzyzwyczajonych do tak nonszalanckiego obchodzenia się z księgą. Bunt przybrał ciekawą formę – po wyprowadzce z domu pierwszą rzeczą, jaką zakupiła, była Biblia, którą później chowała pod łóżko za każdym razem, kiedy matka zapowiadała się z wizytą. Nie, Sarica nie przyjęła chrześcijaństwa tak jak jej starsza koleżanka, pakistańska pisarka Sabatina James, również zbuntowana wobec islamu, ale w przeciwieństwie do Tuby skazana za konwersję na dożywotnią ucieczkę przed pałającą żądzą zemsty familią. Dla Tuby Biblia była psikusem, a nie wyrazem pragnienia odmiany, zaciekawienia chrześcijaństwem, była jak tatuaż, który znudzona nastolatka funduje sobie na szesnaste urodziny, by wkurzyć konserwatywnych rodziców.
Tuba może pisać, co chce, jest dziś turecką celebrytką, ateistką fantazjującą o Bogu grającym w gry komputerowe, który jest hipsterem zdolnym zadowolić gusta XXI-wiecznych dzieciaków, a jej książka może być ciekawa dla nastolatków, ale nie zadowala bardziej wyrobionego czytelnika. Fakt, że to właśnie książka Tuby stała się jednym z przyczynków do odgrzania debaty o błędach polityki integracyjnej w Niemczech, wystawia dość smutne świadectwo jej uczestnikom. Z całym szacunkiem dla cierpień tureckiej nastolatki z podkolońskiej miejscowości, która jest zmuszana do czytania Koranu… żaden z jej opisów nie poraża, nie skłania do głębszej refleksji. Nie ma w tym nawet grama emocji, jakie wyczuwa się w książkach Sabatiny James, która w sposób merytoryczny kreśli obraz prześladowań chrześcijan przez rządy państw islamskich, pisze o morderstwach honorowych i wymuszanych małżeństwach, wielokrotnie też stawała w obronie Asi Bibi, domagając się od państw Zachodu zaangażowania się w pomoc więzionej chrześcijanki.
Problemy, na które zwraca uwagę James, u Saricii nie występują. Patrząc, w jaki sposób kwestia odgradzania się pewnej części muzułmańskiej społeczności, postępującej gettoizacji tego środowiska ze wszystkimi konsekwencjami (również tymi o charakterze kryminalnym) jest tematyzowana przez młode pokolenie, trudno się potem dziwić, że najważniejszym tematem Konferencji Niemiecko-Islamskiej w Berlinie staje się na przykład kaszanka podana przez ministra Horsta Seehofera podczas śniadania dla uczestników spotkania. O niczym innym nie mówiono jeszcze przez tydzień po zakończeniu konferencji. Nie pomogły tłumaczenia, że goście mieli do wyboru kilkanaście dań i nie można było przecież planować menu wyłącznie pod kątem uczestników muzułmańskich, Niemcy też tam byli, a oni z reguły z kaszanką problemów nie miewają.
Nieważne. Ważne, że zamiast na sprawach naprawdę istotnych skupiono się na detalach. Tak jak Tuba Sarica. Zagubiona, a nie odnaleziona między dwiema tożsamościami.