– Od 2014 roku zniknęło już około 100 pomników Armii Radzieckiej – żalił się ostatnio żurnalistom „Sputnika” ambasador Rosji w Polsce Siergiej Andriejew, ciesząc się, że 100 monumentów nadal stoi. Andriejew znów odwiedził Pieniężno na Warmii, gdzie w lutym 1945 roku zginął gen. Iwan Czerniachowski, ówczesny dowódca Frontu Białoruskiego.
Dla Sowietów bohater. Dla Polaków morderca: odpowiedzialny za likwidację AK na Wileńszczyźnie, kierował operacją zwabienia i aresztowania dowództwa AK, z płk. Aleksandrem Krzyżanowskim „Wilkiem” na czele, a kilka tysięcy polskich żołnierzy zesłał na białe niedźwiedzie. Kiedy w 2014 roku rada Pieniężna postanowiła – wreszcie, po latach – o rozebraniu pomnika Czerniachowskiego, rosyjscy notable stawili się gremialnie, aby monument – bez jakiejkolwiek zgody polskiego państwa – odmalować, a potem – znów bezprawnie – urządzić obchody 69. rocznicy śmierci swojego gieroja. W tym samym roku Rosja nie zgodziła się na usunięcie z centrum Nowego Sącza pomnika chwały Armii Czerwonej oraz ekshumację i przeniesienie zwłok sześciu krasnoarmiejców do kwatery wojennej na miejscowym cmentarzu komunalnym. Przedstawiciel resortu obrony Rosji powiedział wprost: „Bez zgody Federacji Rosyjskiej żadnej ekshumacji nie będzie”. Niestety, Rosja ma prawo do takich ingerencji w nasze wewnętrzne sprawy, bo za czasów (post)komuny podpisano fatalną umowę o ochronie rosyjskich grobów i miejsc pamięci. Dlatego był taki problem z pomnikiem „czterech śpiących” w Warszawie. Umowa zakłada m.in., że ekshumacja szczątków sołdatów i ponowny ich pochówek w innym miejscu mogą się odbyć tylko w sytuacjach wyjątkowych. Miejsce nie jest jednak najważniejsze. Najistotniejsze jest to, że w polskich miastach – czy to w centrach, czy na peryferiach –mimo 30 lat wolnej Polski mamy pomniki kłamstwa. Kłamstwa, że Armia Czerwona Polskę wyzwoliła. To są przecież pamiątki po tych, którzy nas okupowali i mordowali.