Mapa Polski po wyborach samorządowych rozbudza wyobraźnię. Kraj przełamany kolorami powyborczych infografik nieledwie na pół, z propisowską wyspą Dolnego Śląska, wygląda jak jeszcze jeden symbol naszych podziałów. Ale byłoby niedobrze, gdyby politycy partii rządzącej nazbyt przejęli się tym powyborczym widokiem.
I byłoby źle, gdyby publicyści, odnoszący się pozytywnie do dobrej zmiany, traktowali ją jako twardy wyznacznik stref wpływów. Po pierwsze PiS jako partia rządząca musi dbać o dobro całego kraju, także z uwzględnieniem interesów poszczególnych regionów. Po drugie elektorat PiS jest liczny także na północy i zachodzie Polski. Byłoby zatem niebezpiecznie źle mówić o mieszkańcach terenów, na których PiS jednak nie wygrał. Nigdy nie wiadomo, kto poczuje się urażony w swoim lokalnym patriotyzmie. Po trzecie wreszcie to nie jest tak, że większe miasta są przegrane na dobre. PiS musi pogłówkować i się zastanowić, jak w większym stopniu przekonać do siebie nieliberalną i wahającą się inteligencję. Sytuacja jest dynamiczna.