Bartek Barczyk od 2013 roku jest oficjalnym fotografem NOSPR, współpracuje też z Munich Chamber Orchestrą. Jest autorem zdjęć najwybitniejszych polskich kompozytorów, które znalazły się na wystawie „Obrazy muzyki. Muzyka w obrazach”. Ekspozycję, będącą częścią projektu „100 na 100. Muzyczne dekady wolności”, można oglądać do 16 października w Warszawie (siedziba PWM, ul. Fredry 8), a później w kolejnych dziesięciu polskich miastach. Z fotografem rozmawiała Anna Krajkowska.
Zdjęcia, które wykonał pan kompozytorom są bardzo różnorodne. Jedne pokazują jedynie twarz, inne – całe otoczenie. Niektóre pokazują twórców przy pracy, inne - w sytuacjach bardziej luźnych. Dlaczego właśnie tak?
Wstępny plan był taki, żeby sfotografować wszystkich kompozytorów w przestrzeni prywatnej, w której tworzą. Jednak kiedy zapadła decyzja, że te zdjęcia mają powstać, było już bardzo mało czasu na realizację tego projektu. Ledwie miesiąc. Przez to ten wstępny plan się nie udał. Jednak myślę, że ta różnorodność dodała waloru wystawie. Moim zadaniem była improwizacja w danej przestrzeni, w której akurat udało nam się spotkać i pokazanie pewnej prawdy o tych twórcach. Czy to się udało? To już ocenią widzowie.
Czy kompozytorzy coś sugerowali, naciskali na konkretne przestrzenie?
Nie. Zwykle byli bardzo otwarci. I ja to szanuję, bardzo cenię. Uznali, że jako fachowiec, najlepiej wiem jak ich sfotografować, aby pokazać ich pięknie i opowiedzieć jakąś historię o nich. Dali mi duży margines zaufania. Czułem się bardzo komfortowo w tych trudnych warunkach czasowych.
Wydaje się, że najbardziej naturalną przestrzenią dla kompozytora jest dom i studio nagraniowe.
Tak, ale to wcale nie jest normą. Niedawno miałem okazję fotografować Philipa Glassa, kiedy nagrywał na Brooklynie. Dowiedziałem się później, że on w studiu nie był od ośmiu lat. Podobnie, kiedy miałem przyjemność fotografować Wojciecha Kilara, dwa lata przed jego śmiercią. W tym czasie orkiestra Aukso pod dyrekcją Marka Mosia nagrywała najważniejsze dzieła mistrza. On mi powiedział, że zastanawia się czy pójść do studia i zobaczyć ten proces. Kilar miał wielki szacunek do muzyków i obawiał się, że ich onieśmieli. Nie chciał naruszyć ich przestrzeni. Na szczęście poszedł na to nagranie, ale bardzo dyskretnie. Okazało się, że muzycy poczuli się docenieni, dostali dodatkowej energii.
Na wystawie pokazuje pan trzydzieści zdjęć , ale wiem, że projekt się nie skończył i fotografuje pan następnych kompozytorów.
Tak i bardzo się cieszę, że Polskie Wydawnictwo Muzyczne mi zaufało i pozwoliło kontynuować projekt, misję dokumentowania najwybitniejszych polskich kompozytorów. Cieszę się, że mogę spędzać z nimi czas i pokazywać światu jak oni żyją i jak pracują. To dla mnie wyróżnienie.
Czy po pierwszych sesjach do tego projektu coś pan zmienił, robiąc kolejne?
Jako fotograf jestem improwizatorem. Staram się nie wracać, raczej wyciągać wnioski. Oczywiście, bywa, że nawet już wychodząc od fotografowanej osoby, czuję niedosyt. Myślę: przecież mogłem go sfotografować jeszcze w innym planie, wykorzystać taką a taką przestrzeń. Potem się zatrzymuję i stwierdzam, że ten czas i te emocje tak zadziałały, że poszliśmy właśnie w konkretnym kierunku. Dlaczego? Nie wiem. Ja lubię podążać za tymi emocjami i wśród tych doznań poszukiwać.
Ile przeciętnie zdjęć danego bohatera pan zrobił i jak udało się wybrać to jedyne, które widzimy na wystawie?
To nie jest tak, że wystawa jest produktem ostatecznym. Wybór ten zależy od tego, jak się w danym momencie czuję, co myślę. Są oczywiście pewne zdjęcia, które mnie bardziej dotykają i mam przeczucie, że one się powinny znaleźć na ekspozycji. Tu jest tyle emocji i tak wybitne osobowości, że każdemu z nich można by było poświęcić wystawę.
Które ze zdjęć w tym momencie jest pana ulubionym?
Jest sporo zdjęć, do których mam duży sentyment. Ja znam ich historię powstania, wiem o czym w danym momencie rozmawialiśmy. Jedną z fotografii, z których jestem bardzo dumny jest ta pokazująca Krzysztofa Pendereckiego. Kompozytor siedzi i głaszcze tygryska, maskotkę, którą dostał od swojej wnuczki. To było niesamowite, że mogłem pokazać radość człowieka, który nie dość że jest wybitnym kompozytorem, to jest również szczęśliwym, dobrym dziadkiem.
* Trochę go pan zdjął z piedestału…
* Tak, ale w tym bardzo pozytywnym kontekście.
* Oczywiście!
* Myślę, że warto pokazywać wybitnych ludzi w tak nieoczekiwanych sytuacjach, kiedy oni odkrywają trochę swojej przestrzeni. Te fotografie prowokują też do myślenia, że kompozytorzy mają prywatne życie i jestem przekonany, że emocje mają wpływ na ich pracę.
* * Ale czy wszyscy gotowi byli wpuścić do swojego „królestwa” fotografa, a za jego pośrednictwem również widzów, fanów?
* To było bardzo różnie. Oni wszyscy są wybitnymi osobami. Zachodziła pewna interakcja między nami. Od tego, ile wspólnej energii uda nam się wytworzyć, zależy, czy będzie dobre zdjęcie. Idealną sytuacją jest, gdy z danym bohaterem mogę spędzić więcej czasu. Porozmawiać o życiu, poznać jego poglądy. To otwiera, ludzie się czują bezpieczniej, bo też mogą trochę poznać osobę, która ich fotografuje. I było kilka momentów, które mnie osobiście bardzo dotknęły. Pamiętam sesję z panem Łuciukiem, wybitnym kompozytorem z Krakowa, który ma już ponad 90 lat. Przecudownie spędziliśmy wspólnie czas w jego domu. Powstały piękne zdjęcia. I kiedy już wychodziłem, to pan Łuciuk uścisnął mi rękę i powiedział, że bardzo mi dziękuje, że spędził ze mną ten czas i że jego ostatnie zdjęcia w życiu są tak dobre. Nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć. Byłem totalnie zaskoczony. Jednocześnie odczułem, że on jest bardzo pogodzony ze swoim wiekiem i żyje każdą chwilą. Dotarło do mnie, że świadomość śmierci sprawia, że każda sekunda życia może lepiej smakować.
Pana fotografie zatrzymują te sekundy, uwieczniają chwile. Będą żyły, nawet gdy nas już nie będzie.
Z tego się cieszę. To taki mój mikro-akcent w tym świecie.
Strona internetowa artysty: www.bartbarczyk.com
ZOBACZ TEŻ: Kim jest Bambak Wojtek? O perłach polskiej muzyki, które zabrzmią na całym świecie