Zacznę prześmiewczo i zgryźliwie, ale trudno, żeby było inaczej, gdy mowa o frekwencji na demonstracjach w „obronie konstytucji i demokracji”. Kiedyś Kurski sadzał przed monitorem dziesięciu stażystów, którzy liczyli demonstrantów ołówkiem, po czym Hanna Gronkiewicz-Waltz podawała bez liczenia 250 tysięcy. Teraz nikt nie liczy i nie podaje liczb, bo 134 emerytów przed siedzibą Sądu Najwyższego nawet TVN nie był w stanie rozmnożyć, chociaż jak zawsze się starał.
Tylu ludzi wyprowadzili na ulicę Schetyna i Lech „Bolek” Wałęsa, a trzeba pamiętać, że ten ostatni wyprowadzał pod pistoletem. Żarty żartami, ale poważnie patrząc na to, co działo się 3 i 4 lipca 2018 roku, nie sposób uniknąć przykrej i odrażającej wręcz symboliki. Na wiecach pojawiła się ta sama śmietana PRL i III RP co zawsze. Obok tej „elity” znaleźli się przedstawiciele ludu: prowokator Kramek i „Farmazon” eskortujący pierwszą prezes Sądu Najwyższego. Czytelnicy „Gazety Polskiej” z pewnością wiedzą, o kogo chodzi, ale dla porządku przypomnę, że „Farmazon” to wielokrotnie oskarżony o różne przestępstwa zwykły cham obrzucający wulgaryzmami dziennikarkę TVP. Dalej można było dostrzec bosa WSI Dukaczewskiego i te same twarze dyżurnych zadymiarzy z KOD i Obywateli RP. Taka delegacja stanęła obok „niezawisłych sędziów” i chociaż czuję się wyjątkowo zahartowanym obserwatorem polskiego życia publicznego, to widok ten zrobił na mnie wrażenie. Oni, i używam zaimka „oni” celowo, jak na towarzyszy przystało, zdjęli nie tylko maski, lecz także własną skórę, i pokazali, co mają w środku. Ludzie sprawujący najwyższą władzę nad zwykłymi obywatelami najlepiej czują się i największych obrońców znaleźli wśród pospolitych kryminalistów, ubeków i ulicznych zadymiarzy.