Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Europa nie dla Tuska

Donald Tusk nie zrobi poważnej międzynarodowej kariery politycznej. Wydaje się nawet, że już nie zabiega o ważne stanowiska – m.in.

Donald Tusk nie zrobi poważnej międzynarodowej kariery politycznej. Wydaje się nawet, że już nie zabiega o ważne stanowiska – m.in. po tym, jak zachował się w sprawie Smoleńska, chyba nikt ich mu nie powierzy. Głównym celem premiera w przyszłości będzie raczej uniknięcie odpowiedzialności w kraju niż współrządzenie Europą. I chyba coraz więcej osób zdaje sobie sprawę, że pytanie brzmi już nie CZY, ale KIEDY straci stanowisko. Oraz kiedy zostaną mu postawione zarzuty

Po dwudziestu dwóch miesiącach od katastrofy smoleńskiej prokuratura doszła do wniosku, że BOR nie zapewnił bezpieczeństwa prezydentowi. „Uchybienia – wedle sporządzonej dla prokuratury opinii biegłych – miały znaczący wpływ na obniżenie bezpieczeństwa ochranianych osób”. Ów ezopowy język opisuje to, że przed wizytą prezydenta polskie służby nie tylko nie sprawdziły lotniska, ale w ogóle na nim nie były. Nie skontrolowały też trasy przejazdu kolumny prezydenckiej z lotniska na cmentarz w Katyniu. Przed lądowaniem samolotu na płycie lotniska nie było oficerów BOR – o czym informowała m.in. „Gazeta Polska”, a generał Janicki publicznie zaprzeczał. To fakty zupełnie skandaliczne, podane jednak w łagodnym tonie. Bo strach rządzących elit jest wielki.

Fakty mówią same za siebie

Wychodzą bowiem kolejne fakty, ustalane od wielu miesięcy przez uczciwych, rzetelnych dziennikarzy, a zakrzykiwane przez propagandową maszynerię rządu. Nieco wcześniej specjaliści z Krakowa, odsłuchujący zapis czarnych skrzynek, obalili główną tezę firmowanej przez rząd i prezydenta wersji wypadków. Okazało się, że generała Błasika nie było w kabinie pilotów – to nie jego głos został zarejestrowany, a przypisanie słów generałowi było twórczością komisji Millera powołanej przez Donalda Tuska. Swoje ustalenia dołożył NIK, oskarżając rządowe służby – MON, BOR i Kancelarią Premiera – o zaniedbania przy organizacji lotu prezydenta. Większość tych ustaleń przekazuje się nam w rozmytej, zmiękczonej formie – opinie i kontrole obowiązkowo odnoszą się do przedziału czasu szerszego niż katastrofa smoleńska, a gdy mowa o zlekceważeniu bezpieczeństwa prezydenta, konieczne jest dodanie, że błędy dotyczyły także wizyty premiera 7 kwietnia. Ogromny wysiłek instytucji i mediów skierowany jest bowiem na to, by nie wybrzmiała w uszach obywateli odpowiedzialność rządzących za tę konkretną katastrofę. Mają to być zatem ogólne uchybienia i zaniedbania. Mimo tych wysiłków odpowiedzialność szefa BOR generała Janickiego, ministra obrony Bogdana Klicha, szefa Kancelarii Premiera Tomasza Arabskiego, ministra spraw wewnętrznych i szefa komisji rządowej Jerzego Millera jest coraz bardziej oczywista. To kwestia czasu, kiedy równie oczywista będzie dla szerokiej opinii publicznej także odpowiedzialność premiera.

Pytanie o zdradę

Powtórzmy – kwestią czasu jest, KIEDY (nie CZY) zostaną postawione zarzuty premierowi. Rodziny ofiar, opozycja, niezależne środowiska domagające się wyjaśnienia katastrofy i śledzące uważnie przebieg działań premiera w ciągu tych ostatnich dwóch lat, w większości nie mają już co do tego wątpliwości. Niezwykle wymowna jest scena, którą można odnaleźć do dziś na youtube z posiedzenia sejmu, na którym premier informował o postępach śledztwa smoleńskiego i działaniach rządu w tej sprawie. Jego słowotok, gdy mówił o „twardym”, „rozsądnym” itp.(nie warto już tego cytować) dochodzeniu do prawdy, zakłóciły okrzyki z loży dla publiczności: „zdrajca”, „chcemy prawdy”. I zanim strażnicy sejmowi zdążyli interweniować, padło ponownie to straszne dla polityka słowo – „zdrajca!”. Przypominam tę scenę, bo to bodaj jedyna taka sytuacja w polskim sejmie po wojnie, by do urzędującego premiera, w sali plenarnej, publiczność krzyczała „zdrajca!”. Pokazuje to jednocześnie skalę problemu, z jakim, oceniając działania prezesa Rady Ministrów, musimy się zmierzyć. Tak, perspektywy zdrady – piszę to na przekór różnym szydercom – nie możemy, w świetle kolejnych faktów, odrzucać. Choć przedwczesne jest kategoryczne przesądzanie charakteru „zaniedbań” premiera.

Propagandyści rządowi wyśmiewali – także przy wsparciu piór publicystów uważanych za „prawicowych” – takie stawianie sprawy. Ulubionym powodem rechotu salonu był fragment filmu Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego „Solidarni 2010” o tym, że „Tusk ma krew na rękach”. Miało to zamknąć usta tym, którzy upominali się o pociągnięcie do odpowiedzialności szefa rządu.

Kolejne informacje na temat podejmowanych przez Tuska decyzji nieodwołalnie jednak kierują nas do pytania o tę odpowiedzialność.

Pożegnanie europejskich ambicji

Nim jednak Polacy zdecydują o ewentualnym postawieniu Donalda Tuska przed Trybunałem Stanu, kwestia smoleńska odciśnie się znacząco na jego dalszej działalności.

Bo obecny premier może raczej pożegnać się z marzeniami o międzynarodowej karierze politycznej (jeśli w ogóle kiedykolwiek było to realne). Tymczasem od kilku miesięcy powtarza się tezę, że Donald Tusk, bawiąc na salonach europejskich, tak słabo upomina się o interesy Polski, a jednocześnie zabiega o przychylność liderów Unii i Rosji, gdyż ma obiecane ważne stanowisko w strukturach Unii Europejskiej. Mówi się nawet o przewodzeniu Komisji Europejskiej. Plotka wyrosła dzięki staraniom propagandzistów rządowych, budujących wizerunek swojego pryncypała i jego „wysokiej, międzynarodowej pozycji”.

Jednak w normalnym systemie politycznym nikt przy zdrowych zmysłach nie powierzy Donaldowi Tuskowi samodzielnego stanowiska. Tak jak nikt na Zachodzie nie traktował poważnie szans Radka Sikorskiego na objęcie stanowiska sekretarza generalnego NATO. Każdy kto wiedział, jak Sikorski chronił, promował i współpracował z przeszkolonym w Moskwie szefem byłej WSI Markiem Dukaczewskim, nie mógł lansowanych w kraju „szans” traktować poważnie.

Po katastrofie w Smoleńsku dla zachodnich obserwatorów polskiej sceny politycznej nie pozostaje tajemnicą także to, że Donald Tusk nie zdał egzaminu nie tylko ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości, ale i z przedmiotów, których oblanie dyskwalifikuje polityka. To dbałość o rację stanu własnego kraju, o bezpieczeństwo i godność jego obywateli, o sprawne państwo. Co więcej, Tusk położył też zupełnie test na przywództwo. Jeśli wierzyć jego wyznaniu, że 10 kwietnia nie zareagował na słowa prezydenta Rosji o powołaniu wspólnego polsko-rosyjskiego zespołu prokuratorskiego, bo odebrał je jako kurtuazję i kondolencje, to trzeba przyznać, że szef polskiego rządu po prostu nie nadaje się na to stanowisko. Jego bezwolność i brak reakcji wobec kolejnych decyzji Rosjan, a potem raportu MAK, każe wręcz zadawać pytania o racjonalność działań, podejmowanych niekiedy wbrew oczywistym faktom i zdrowemu rozsądkowi. Ot, przykład pierwszy z brzegu. Donald Tusk przed opublikowaniem raportu MAK zapowiedział, że od tez rosyjskich Polska będzie mogła się odwoływać do ICAO – międzynarodowej organizacji badającej katastrofy lotnicze. Zapytany niemal natychmiast przez RMF rzecznik ICAO zdementował taką możliwość: ICAO zajmuje się lotnictwem cywilnym, zatem lot do Smoleńska nie znajduje się w kręgu jego zainteresowań. Premier oczywiście niczego nie sprostował, koncesjonowane media nie ciągnęły wątku, a opowieści o możliwym odwołaniu się przedstawiciele rządu podawali jeszcze przez kilka miesięcy. Parę dni temu, w odpowiedzi na pytanie „GPC”, szef rządu rozbrajająco przyznał, że owszem, kiedyś zwrócił się do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, by skierowało wniosek od ICAO. Ale MSZ odpowiedziało, że to nie ma sensu… W ten sposób premier uznał sprawę za zakończoną. Konia z rzędem temu, kto rozstrzygnie, czy Donald Tusk zwodzi, gra na czas i zwyczajnie udaje, że nie wie lub nie rozumie, czy faktycznie ma pewien problem z racjonalnym działaniem.

Ktoś pociąga za sznurki

Instytucje, którym zależy na sprawnym przywództwie, nie mogą darzyć Donalda Tuska zaufaniem, bo w żaden sposób nie można mieć pewności co do jego samodzielnych decyzji. Polityków Zachodu (i zapewne służby NATO) musi zastanawiać kompromitująca uległość wobec Rosji i Władimira Putina. Jednocześnie demonstrowane podporządkowanie linii Angeli Merkel, wędrowanie za nią krok w krok na kolejnych szczytach Unii, każe na premiera Polski patrzeć raczej z pewnym politowaniem niż powagą. Tusk w swojej uległości wobec partnerów, z którymi zdarzało mu się załatwiać ważne polityczne sprawy, bywa nie tylko kompromitująco pokorny. Jest też, mówiąc eufemistycznie, mało mądry – nie udało mu się uzyskać dla Polski niczego, czym mógłby się pochwalić.

Dlatego gdy rządowi propagandziści rozpuszczają plotki o „międzynarodowej pozycji” Tuska, trzeba się uśmiechnąć. Jego faktyczna pozycja może go zaprowadzić na podrzędne stanowisko w Europejskim Banku Rozwoju, gdzie za potężną pensję, tak jak niegdyś Hanna Gronkiewicz-Waltz, troszczyć się będzie o logistykę i pion zaopatrzeniowy. Ale wtedy nawet nasi propagandziści nie będą tego lansować jako kluczowego stanowiska w Europie. Wtedy, pewnie także dla nich, będzie zapewne nikim.

Cały tekst ukazał się w aktualnym wydaniu "Gazety Polskiej"



 



Źródło:

Joanna Lichocka