Nawrocki w wywiadzie dla #GP: Silna Polska liderem Europy i kluczowym sojusznikiem USA Czytaj więcej w GP!

Postkomuna przegra

Trudno o bardziej symboliczny przekaz o środowisku PO jako o postkomunie niż sprawa nazewnictwa ulic w polskich miastach. Radość jej polityków z decyzji Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego nakazującego przywrócenia komunistycznych nazw może szokować nawet wyborców tej formacji.

Byłam przy tym, gdy w listopadzie 1989 r. na dzisiejszym placu Bankowym w Warszawie upadał pomnik Feliksa Dzierżyńskiego. Nie miał być zniszczony, lecz gdzieś przeniesiony, ale ta próba skończyła się destrukcją. Rozpadł się w powietrzu, a nas – uczestników happeningu zorganizowanego bodaj przez Pomarańczową Alternatywę na pożegnanie „Krwawego Feliksa” – opanowała nieopisana radość. Ależ to była satysfakcja! Prasa – stara, niezdekomunizowana, ciągle peerelowska – komentowała to w dzisiejszym stylu PO i „Gazety Wyborczej”: „Smutno się robi na myśl, że są pomniki, przy których usuwaniu ludzie się cieszą”. Lub: „Nie dane było Feliksowi Dzierżyńskiemu zająć miejsca w skansenie symboli niechcianej przeszłości. A swoją drogą, czy wśród widzów obserwujących demontaż, a raczej zburzenie pomnika, było wielu takich, którzy wiedzieli, kim był Dzierżyński?”. Oj, wiedzieliśmy aż za dobrze – usunięcie pomnika tego zbrodniarza było znakiem odchodzenia PRL-u i wydawało nam się wtedy, że reszta komunistycznych symboli zniknie równie szybko. Pomyliliśmy się wtedy grubo – nie tylko zresztą w sprawie dekomunizacji. Dziś Wojewódzki Sąd Administracyjny przywraca aleję Armii Ludowej w Warszawie, twierdząc, że nie przedstawiono wystarczającego uzasadnienia, czemu ta formacja stworzona przez Moskwę podlega ustawie o zakazie propagowania komunizmu! Ten wyrok WSA mieści się w tej samej „tradycji” orzecznictwa III RP, która zagwarantowała bezkarność komunistycznym zbrodniarzom, przedłużała w nieskończoność osądzenie ludzi, mających niewątpliwie polską krew na rękach: generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka.     

Wiem oczywiście, że decyzja sędziów odbierana jest przede wszystkim jako element walki z pamięcią o prof. Lechu Kaczyńskim i w takich kategoriach komentuje ją większość publicystów. Ba, sami politycy PO, którzy najpierw odmawiali zmiany komunistycznych nazw ulic, puszczali oko do wyborców, że nie chodzi im wcale o kultywowanie tradycji PRL. Tylko o to, by nie pozwolić PiS na upamiętnienie Lecha Kaczyńskiego, co niektórym ich wyborcom, karmionym przez lata nienawiścią do prezydenta, się podobało. Tyle że to nie jest cała prawda. Walka z pamięcią o Lechu Kaczyńskim jest przykrywką dla lojalności wobec ludzi postkomunistycznego układu, dla którego Armia Ludowa, dąbrowszczacy, KPP to po prostu ojcowie, dziadkowie, wujkowie i ich przyjaciele. Przecież wielu obecnych działaczy PO i jej akolitów – choćby z „Gazety Wyborczej” – właśnie z takich środowisk się wywodzi – wystarczy zajrzeć do kolejnych tomów „Resortowych dzieci”, by to wiedzieć. W Warszawie rządzi ekipa, która nie przez przypadek chroniła przez dekady pomnik Braterstwa Broni z Armią Czerwoną – to właśnie Moskwie znaczna część obecnych elit platformerskiej i „liberalnej” „warszawki” zawdzięcza swoją pozycję. Ich rodowód nie z Łączki, lecz z KPP.

Trzeba przy okazji tej walki o przyzwoitość w przestrzeni publicznej przypomnieć ogromne zasługi dla walki o zdekomunizowaną Warszawę śp. Olgi Johann – przez lata biła się o to z postkomuną w zdominowanej przez PO i SLD Radzie Warszawy. To między innymi dzięki jej uporowi sprawa dekomunizacji nazw i symboli była ciągle ważkim problemem do rozwiązania. PiS niedługo po wygraniu wyborów uchwalił ustawę dekomunizacyjną. Na jej podstawie samorządy miały czas do września 2017 r. na zmianę nazewnictwa wciąż propagującego komunizm. Rada Warszawy, jak wiele innych samorządów zdominowanych przez postkomunę, przepisy te zignorowała. W tej sytuacji w listopadzie zeszłego roku wojewoda mazowiecki wydał zarządzenie o zmianie blisko 50 nazw ulic. Aż tyle jeszcze PO chroniła nazw komunistycznych agentów NKWD, zdrajców Polski, ludzi i formacji służących Moskwie. W zamian pojawiły się ulice Lecha i Marii Kaczyńskich, Przemysława Gintrowskiego, Jacka Kaczmarskiego. PO nie mogła tego ścierpieć – zdominowana przez jej działaczy Rada Warszawy zaskarżyła te decyzje do sądu.      

Na szczęście wyroki WSA nie są prawomocne i wojewoda mazowiecki złoży do Naczelnego Sądu Administracyjnego skargi kasacyjne. Pozostaje mieć nadzieję, że platformerska postkomuna, z jej tradycją dąbrowszczaków, Armii Ludowej i całej masy innych agentów Moskwy – wreszcie i ostatecznie przegra.

 

 



Źródło:

#dekomunizacja ulic #Platforma Obywatelska

​Joanna Lichocka