Donald Tusk zeznający w procesie przeciwko Tomaszowi Arabskiemu i czterem innym osobom w związku z zaniedbaniami przy organizacji wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu 10 kwietnia 2010 r. wyglądał jak wezwany przed oblicze sądu rejonowego w jakiejś niewielkiej mieścinie mało lotny cwaniaczek, któremu wydaje się, że jeśli „nie będzie pamiętał”, to jego amnezję sąd przyjmie z dobrodziejstwem inwentarza i machnie ręką. Pewnie by i tak mogło być, gdyby nie fakt, że wczoraj tę bezczelność „cała Polska” widziała i słyszała.
Widziała bezczelność w pouczaniu adwokatów ofiar, o co można pytać „króla Europy”. Słyszała mataczenie w sprawach, w których Tusk wcześniej wypowiadał się zupełnie inaczej. To, co Tusk wczoraj wyprawiał, byłoby może nawet i śmieszne. Być może można by to porównać do któregoś z filmów Barei. Gdyby tylko nie chodziło o sprawę fundamentalną – śmierć 96 osób z prezydentem RP na czele. I gdyby wody w usta w sprawie odpowiedzialności za tę śmierć nie nabierał były polski premier. Człowiek, który deklarował w tej sprawie pełną odpowiedzialność. Choć może i tego nie pamięta. Miejmy jednak nadzieję, że będzie ją musiał ponieść.