Uważam, że są to analizy niesłuszne. Decyzja Tuska, by po raz pierwszy od 2015 r. skorzystać z zaproszenia, to raczej jego dyskretna kapitulacja. Poza tym znamienne jest też to, gdzie 11 listopada Tusk się nie udał. A warto przypomnieć, że swoje obchody Święta Niepodległości przed Zamkiem Królewskim zorganizował też KOD. Malutką trybunę otaczał tam niemrawy tłumek, przeważnie w wieku średnim i podeszłym; jakieś 500 głów. Nawet KOD-owcy nie wyobrażali sobie, by z tej scenki miał przemawiać „prezydent Europy”, choć już obecność Bronisława Komorowskiego nikogo nie dziwiła. Tusk natomiast wolał być trochę wygwizdany podczas oficjalnych obchodów niż oklaskiwany przez garstkę aktywistów. Kiedy przechodziliśmy z żoną obok trybuny KOD-u, minęło nas dwóch dwudziestolatków. „Nie podchodźmy bliżej, bo nas jeszcze policzą”, powiedział jeden. No i Donald nie podszedł.