Sprawa małżeństwa państwa H . prowadzona przez Sędzię Sądu Okręgowego (SSO) Ewę Ligoń-Krawczyk jest tego, naszym zdaniem, dobitnym przykładem. Obfitowała w tyle osobliwych posunięć sądu, że napisaliśmy pytania do Prezes Sądu Okręgowego w Warszawie, które wysłaliśmy do rzecznika prasowego tego sądu, Doroty Trautman.
Odpowiedzi, które uzyskaliśmy budzą – jak zresztą cała ta sprawa – wiele wątpliwości.
Mogłoby się zdawać, że to sprawa jak wiele innych spraw rozwodowych. Niełatwa, ale też nie jakoś wybitnie skomplikowana czy trudna do orzeczenia. Jak twierdzi nasza rozmówczyni Marta H., została ona de facto porzucona przez męża Marka. On – Polak wychowany w Wielkiej Brytanii z podwójnym obywatelstwem. Na stale mieszkający w Anglii, radny miasteczka, w którym mieszka. Ona – doktorantka Wydziału Filozofii.
- Wszystko zaczęło się, gdy zaszłam w ciążę – mówi Marta. – Reakcja męża była zadziwiająca, postawił mi ultimatum: „Albo dokonam aborcji, albo się rozstajemy”. Przyjechałam do Polski na badania lekarskie. Lekarze stwierdzili, że będą bliźniaki. I ponieważ istniało olbrzymie zagrożenie poronienia zakazali jakichkolwiek podróży. I na tym można by powiedzieć nasze małżeństwo się skończyło.
Ostatnie trzy miesiące przed rozwiązaniem Marta przeleżała w szpitalu. Życie jej i nienarodzonych bliźniaków było poważnie zagrożone. W tym czasie jej ciągle jeszcze małżonek ani razu jej nie odwiedził. Ale lekarzom udało się doprowadzić do udanego porodu. Ojca przy tym nie było. Przyjechał po tygodniu. Po co? - Chłopcy nie bardzo go interesowali – jak twierdzi matka. Ale wziął od niej podpis, żeby tam, w Anglii dostać zasiłek na dzieci.
Po dwóch latach Marta złożyła pozew do sądu o przyznanie alimentów jej dzieciom. I jak to bywa w takich przypadkach, on natychmiast złożył pozew o rozwód. I już na samym początku doszło do czegoś dziwnego. Wszyscy wiemy ile w Polsce czeka się na tzw. wokandę, czyli rozpoczęcie procesu. Tu wszystko stało się błyskawicznie. Tak błyskawicznie, że pozwana nie uzyskała prawnie przysługujących jej 14. dni na zapoznanie się z pozwem i napisaniem odpowiedzi. Tę sprawę poruszyliśmy w pierwszym pytaniu do rzeczniczki sądu. „…Przedmiotem tej rozprawy była jedynie kwestia zabezpieczenia (kontaktów z dziećmi – przyp. PM, JK), a wyznaczenie i odbycie tej rozprawy nie ograniczało uprawnień procesowych pozwanej w żadnym zakresie” – napisała sędzia Trautman.
Ta odpowiedź wydaje się sprzeczna z zasadami logiki. Wniosek o zabezpieczenie stanowi integralną część pozwu rozwodowego. Przecież tym samym doszło do otwarcia przewodu rozwodowego. I to bez uwzględnienia prawa do odpowiedzi na pozew. A to jest niezgodne z polskim prawem.
Efekty tego pośpiechu sędzi Ligoń-Krawczyk dały się poznać już przy pierwszych efektach kontaktów ojca z dziećmi: jak twierdzi matka jedno z nich wróciło do niej z poparzoną rączką, drugie trafiło w ciężkim stanie do szpitala.
Pytań w tej sprawie mieliśmy więcej – w sumie 12. Niestety odpowiedzi na nie okazały się, podobnie, jak zacytowana, rozmijające się z logiką. Okazało się bowiem, że większość interesujących nas spraw „wykracza poza kompetencje rzecznika…” . A przecież za pośrednictwem rzecznika pytaliśmy prezesa Sądu. Dlatego pozwalamy sobie część naszych wątpliwości upublicznić.
Sprawą szczególnie niejasną wydaje się nam problem podejmowanych przez pozwaną i jej pełnomocnika prób wyłączenia z prowadzenia sprawy sędzi Ligoń-Krawczyk. Pierwszy złożony wniosek został rozpatrzony w ciągu zaledwie dwóch dni – w sposób niekorzystny dla pozwanej. Drugi w tempie równie błyskawicznym – zajęło to trzem sędziom Sądu Okręgowego jedynie niecałą godzinę! W odpowiedzi na nasze pytanie o tak szybkie tempo rozpatrywania rzeczonego wniosku rzecznik napisała, że stało się to „(…)niezwłocznie, zgodnie z zasadą ekonomii procesowej”. Albowiem „(…) wymaga [to] sprawnego rozpoznania”. Ponieważ „jego złożenie (…) skutkowało obligatoryjnym powstrzymaniem się od czynności w sprawie, co miało istotny wpływ na ogólny czas trwania postępowania.”.
Nasze wątpliwości budzi sposób rozumienia przez Sąd Okręgowy pojęcia „ekonomii procesowej”. Jak bowiem wyjaśnić decyzję sędzi Ligoń-Krawczyk o tym żeby świadka – babkę powoda, która jest obywatelką Polski, ale i Kanady, przesłuchiwać za oceanem, mimo, że mieszka ona w Warszawie. Przecież wystarczyło ją wezwać do sądu, a nie angażować polskie służby dyplomatyczne i urzędników kanadyjskich.
W kolejnej rozprawie 10 listopada ub.r. zeznawać mieli: psycholog, pedagog - biegłe sądowe. Zadaniem ekspertów było wydanie opinii o matce, ojcu i dzieciach. Tuż przed przesłuchaniem sędzia zarządziła niepodziewanie przerwę. A następnie, chcące wyjść na korytarz obie biegłe zostały przez sędzię Ligoń-Krawczyk zatrzymane na sali. Sędzia konferowała z nimi następnie przez ok. pół godziny. Jaka była treść rozmowy, tego nie wiadomo, gdyż w tym czasie urządzenia rejestrujące rozprawę były wyłączone. Na nasze pytanie dotyczące tego zdarzenia rzeczniczka sądu stwierdziła, że „(…) na podstawie analizy akt sprawy oraz przebiegu rozprawy z tego dnia nie sposób potwierdzić aby opisana sytuacja miała miejsce.” Zupełnie inna byłaby zapewne odpowiedź rzeczniczki, gdyby zapytać świadków zdarzenia: obecnych wówczas na rozprawie adwokatów, biegłe oraz obejrzeć nagranie audio-wideo rozprawy.
To nie wszystko. Dwie kolejne rozprawy: 1 i 13 czerwca ub.r. były procedowane przez sędzię Ligoń-Krawczyk z pominięciem pozwanej. Bowiem terminy rozpraw były wyznaczone przed końcem ustawowego 14-dniowego okresu na odebranie powiadomienia. Sąd zatem zarządził rozprawy mimo braku tzw. „zwrotki” z potwierdzeniem o dotarciu zawiadomienia do pozwanej. Mimo to skład orzekający przeprowadził czynności procesowe mające skutki prawne. Zdaniem rzecznik SSO Doroty Trautman nie miało to jednak większego znaczenia, bowiem „żadne decyzje merytoryczne w tych dniach (…) nie były przez sąd podejmowane…”.
Z tą opinią nie zgadza się jednak pozwana, twierdząc, że 1 czerwca sąd wydał postanowienie o zasadach kontaktów ojca z dziećmi. Zaś na kolejnej rozprawie – 13 czerwca, sąd przesłuchał powoda. Stało się tak mimo, że pozwana – nie z własnej winy - nie mogła uczestniczyć w rozprawach. Wobec tego, jak nas poinformowała, 21 czerwca ub.r., z upoważnienia sędzi Trautman (wówczas Prezesa Sądu Okręgowego w Warszawie) skierowana została skarga na te czynności do Przewodniczącej I Wydziału Cywilnego Sądu Okręgowego.
- Nigdy nie otrzymałam na to pismo odpowiedzi – mówi pozwana.
Wreszcie, po trzech latach trwania procesu, 6 lutego br. adwokaci stron doszli do porozumienia i zawarli ugodę. Obie strony nieco ustąpiły w swoich żądaniach. Dla pozwanej jej małżonek zgodził się na rzecz najważniejszą – jego kontakty z dziećmi będą się odbywały pod opieką kuratora. Było to dla niej warunkiem koniecznym, gdyż jej zdaniem powód nie potrafi się opiekować dziećmi i nie ma z nimi dobrego kontaktu. W dodatku powód i jego wcześniejsza pełnomocniczka niejednokrotnie publicznie (także na ławie sądowej) twierdzili, że ich celem jest uprowadzenie chłopców do Anglii i oddanie do rodzin zastępczych.
Do ostatecznego zatwierdzenia ugody przez sąd jednak nie doszło. Sędzia Ligoń-Krawczyk w swoim wyroku zmieniła uzgodnione warunki na korzyść powoda. Jego kontakty z dziećmi mogą się bowiem odbywać pod nieobecność kuratora. Sędzia w swoim wyroku nigdzie przy tym nie zaznaczyła, że zmienia warunki zawartej ugody. W tej sytuacji pozwana zaskarżyła wyrok. Czeka teraz na apelację. Tymczasem sędzia Ligoń-Krawczyk wciąż prowadzi tę sprawę.
Wyznaczyła kolejne kontakty (aż do listopada br.) powoda z dziećmi. Dalej bez obecności kuratora. Co więcej w razie niewykonywania tego postanowienia przez matkę grozi jej kara - grzywna w wysokości 1 tys. zł. za każdy dzień nie wydania dzieci ich ojcu. Kara jest tym bardziej dotkliwa, że – o czym sędzia doskonale wie - pozwana jest studentką i nie ma własnych środków do życia.
Na zakończenie rozprawy – tej dotyczącej kontaktów – sędzia Ligoń-Krawczyk stwierdziła: „a po apelacji i tak ta sprawa z powrotem trafi tu, do tego Sądu Okręgowego”.