Na taśmach z Sowy i Przyjaciół pojawił się komplement pod adresem Grzegorza Schetyny. Według Radosława Sikorskiego lider PO „ma knajacki styl lwowskiego żulika”. Na pierwszy rzut oka wydać się może, że coś jest na rzeczy. Styl Schetyny w porównaniu z salonowym bufonem Sikorskim denerwuje odrobinę mniej.
Skala draństwa, którego dopuścił się po Smoleńsku „światowiec” Sikorski, wydaje się być dla „żulika” nieosiągalna. Pamiętam sytuację, gdy w 2011 r. przedwyborczy Tuskobus miał się skonfrontować z oczekującymi go kibicami. Inni liderzy PO zgodnie ze wskazówkami PR-owców poszli się pokazać na tle „chuliganów”. A Schetyna? Wysiadł z autokaru i zawrócił, uznając, że takie robienie z siebie małpy to już nie dla niego. Żulik na tle intelektualistów z resortowych rodzin to postać stojąca cywilizacyjnie wyżej. Nie pasuje mi natomiast określenie „lwowski”. Istotą lwowskiego klimatu była solidarność pomiędzy przedwojenną inteligencją a „batiarami”. Gdy uświadomimy sobie, jak zachował się Schetyna, każąc bić i wymuszać przyznanie się do winy od kibiców Legii w czasie akcji „Widelec”, nie możemy mieć wątpliwości, że ktoś taki dostałby „U Bombacha” w mordę na wejściu.