Po 1989 r. służby specjalne werbowały na swoich tajnych współpracowników dziennikarzy. Część z nich do dziś pracuje w mediach. – Tak, werbowaliśmy dziennikarzy, ale to nie jest niczym złym. Służby na całym świecie z tego korzystają: jeżeli dziennikarz jeździ po świecie, ma dobre kontakty i jest doskonale zalegendowany, to dlaczego z niego nie korzystać? Przecież ci ludzie działają w interesie swojego państwa – mówi „Gazecie Polskiej” gen. Henryk Jasik, funkcjonariusz wywiadu MSW PRL, a później szef wywiadu Urzędu Ochrony Państwa.
Sprawa werbowania dziennikarzy przez polskie służby specjalne po 1989 r. wróciła w związku z materiałami znajdującymi się w Agencji Wywiadu dotyczącymi zaginionego dziennikarza Jarosława Ziętary. Okazało się, że był on na początku lat 90. werbowany przez Zarząd Wywiadu Urzędu Ochrony Państwa, ale nie zgodził się na współpracę.
– Nic mi na ten temat nie wiadomo, ale nie mogę wykluczyć, że taka sytuacja miała miejsce. W tym czasie interesowaliśmy się trzema poznańskimi biznesmenami – mówi „Gazecie Polskiej” Gromosław Czempiński, były funkcjonariusz wywiadu MSW PRL, a po 1989 r. kolejno zastępca szefa wywiadu, szef wywiadu i szef UOP.
Służby w grze
Jarosław Ziętara pisał o aferach gospodarczych głównie z terenu Poznania. Ujawniał nieprawidłowości i zajmował się wątpliwymi prywatyzacjami, m.in. w Wielkopolsce
. – Na tamtym terenie mieliśmy trzech biznesmenów, którzy pozostawali w kręgu naszych zainteresowań. Nie wykluczam, że jeden z moich ludzi chciał zwerbować dziennikarza – mówi nam gen. Czempiński, który na początku lat 90. był zastępcą szefa wywiadu ds. operacyjnych.
Pytamy, dlaczego Jarosławem Ziętarą zajął się wywiad, skoro dziennikarz zajmował się sprawami krajowymi, które pozostawały w gestii kontrwywiadu
. – Nie ma w tym nic dziwnego, kontrwywiad był wówczas bardzo słaby, a wywiad najlepszy. Mieliśmy sytuację, że koledzy z kontrwywiadu w Poznaniu bali się podjąć pewne działania i dopiero ja z gen. Sławomirem Petelickim rozwiązaliśmy ten problem – dodaje Gromosław Czempiński.
Henryk Jasik, który do kwietnia 1992 r. był szefem wywiadu UOP, w rozmowie z „Gazetą Polską” przyznaje, że Urząd werbował dziennikarzy, ale sprawy Jarosława Ziętary nie pamięta.
–
Werbowanie dziennikarzy nie jest niczym złym. Służby na całym świecie z tego korzystają: jeżeli dziennikarz jeździ po świecie, ma dobre kontakty i jest doskonale zalegendowany, to dlaczego z niego nie korzystać? Przecież ci ludzie działają w interesie swojego państwa – uważa gen. Jasik.
– Owszem, werbowaliśmy dziennikarzy, ale sprawy Jarosława Ziętary w ogóle nie pamiętam. Nie było oczywiście masowego werbunku we wszystkich redakcjach, ale mieliśmy współpracowników wśród dziennikarzy – dodaje.
Zapytaliśmy naszych rozmówców, czy za każdym razem podpisywali zgodę na przeprowadzenie rozmowy werbunkowej z kandydatem na tajnego współpracownika wywiadu.
– Taka procedura była przyjęta tylko w przypadku werbunku cudzoziemców. W kraju moi ludzie mieli w zasadzie wolną rękę – mówi Gromosław Czempiński.
Z kolei Henryk Jasik przyznaje, że w wyjątkowych przypadkach zgodę na werbunek danej osoby podpisywał szef UO
P. – Chodziło przede wszystkim o osoby mające dla nas strategiczne znaczenie – mówi Jasik.
Z informacji „Gazety Polskiej” wynika, że Jarosława Ziętarę planowano wykorzystać do rozpracowania kilku poznańskich biznesmenów, którzy mieli kontakty na terenie Austrii i Niemiec i którzy znaleźli się na liście najbogatszych biznesmenów tygodnika „Wprost”, m.in. Aleksandra Gawronika i Jana Kulczyka.
Pod lupą wywiadu
Z zachowanych w Instytucie Pamięci Narodowej dokumentów wynika, że zarówno Aleksander Gawronik, jak i Jan Kulczyk byli w zainteresowaniu służb specjalnych PRL.
Co ciekawe, w końcu lat 80. sprawę dotyczącą Jana Kulczyka nadzorował Henryk Jasik, a później w firmie Kulczyka zatrudnienie znalazł Gromosław Czempiński.
Według archiwów, Aleksander Gawronik został zarejestrowany przez wywiad PRL (Departament I) jako tajny współpracownik o ps. „Witek”. Był cenny dla wywiadu PRL ze względu na interesy, które prowadził na terenie Niemiec Zachodnich.
Z kolei ojciec Jana Kulczyka, Henryk, został pozyskany do współpracy przez jednostkę terenową Służby Bezpieczeństwa, a następnie „przekazany na kontakt Departamentu I MSW”.
W archiwach IPN znajdują się dokumenty wywiadu Urzędu Ochrony Państwa dotyczące Jana Kulczyka. Świadczą one o tym, że Jan Kulczyk i jego siostra Maria pozostawali w zainteresowaniu służb specjalnych także po 1989 r.
„Cała rodzina posiada tylko obywatelstwo polskie i posługuje się paszportami konsularnymi. Są czynnymi działaczami organizacji polonijnych na terenie RFN. Wspierają finansowo wiele organizacji użyteczności publicznej w Polsce. Do grona osób zaprzyjaźnionych z rodziną Kulczyków należał wicepremier i minister rolnictwa Olesiak [w rządzie Mieczysława Rakowskiego – przyp. red.]. Materiałów kompromitujących nie posiadamy” – pisał do przełożonych w lutym 1991 r. zastępca naczelnika wydziału wywiadu UOP por. Mariusz Olczyk.
W tym czasie Jan Kulczyk był już potentatem na rynku samochodów osobowych, a w połowie 1991 r. współtworzył Polską Radę Biznesu, w której stanął na czele komisji prywatyzacyjnej.
Biznesmeni skupieni w Polskiej Radzie Biznesu byli w zainteresowaniu zawodowym Jarosława Ziętary i wiele wskazuje na to, że właśnie to był główny powód próby zwerbowania dziennikarza przez wywiad.
– Dziennikarze zwerbowani przez służby specjalne przekazują służbom informacje ze środowisk, z którymi mają zawodowo do czynienia, i z tego właśnie powodu są niezwykle cennymi współpracownikami. Dlatego służby zwróciły uwagę na Jarosława Ziętarę – mówi nam były oficer UOP.
Całość artykułu Grzegorza Brońskiego i Doroty Kani w najnowszym numerze “Gazety Polskiej”
Źródło:
Grzegorz Broński,Dorota Kania