Ach, tyle mówiono i pisano o rosyjskiej sztuce – o tym, że artystów winno się zostawić w spokoju, „nie mieszać ich do polityki”, że przecież Czajkowski, Czechow, Puszkin, Turgieniew i Dostojewski… A tu proszę, „artysta” sam się pojawił…
Bo ja myślę, że musiał to być prawdziwy „Artysta”, przez „duże Z” – gdy tylko zobaczył nagrody dziecięce na fortepianie, uruchomił wyobraźnię i jej oczami ujrzał dziewczynkę, która siada przed instrumentem i unosi delikatne dłonie, by coś zagrać.
Musiał najpierw to zobaczyć, a potem obmyślić plan. Po kolei zdjął z górnej pokrywy trofea i nagrody, jedna za drugą. Gdy usunął wszystkie, zajrzał do wnętrza i pomyślał trochę – musiał być ostrożny, po wyjęciu zawleczki trzeba przecież granat wcisnąć tak między struny, by dopiero rozpoczęcie gry spowodowało, że śmiercionośne narzędzie wybuchnie, a fortepian rozleci się, jak ten Szopena rzucony przez Moskali na bruk w 1863 roku. Arcymistrz zadawania bólu i śmierci dzieciom ukraińskim, po zamontowaniu granatu, musiał zamknąć wieko i pracowicie poustawiać z powrotem nagrody. Na nich, tuszę, musiało być napisane dla kogo i za co – łatwo było więc Moskalowi przewidzieć kto siądzie za instrumentem, gdy już Rosjanie się wycofają, a do mieszkania wróci rodzina właścicieli: to musiała być przecież wymieniona na tabliczkach dziewczynka.
Pomimo tego Arcymistrz w zielonym mundurze z białą opaską na ramieniu dalej realizował plan. Pomylił się tylko w jednym – nie zapamiętał w jakiej kolejności były ustawione trofea. I tylko dzięki temu dziecko przeżyło.
Ale plan pozostał. A teraz i my mogliśmy go poznać i podziwiać. Tę swoistą partyturę sadyzmu. Sonatę barbarzyństwa. Koncert fortepianowy na granat i dziecko.