Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Zbrodnicze „referenda” pod lufą karabinów. NASZA KORESPONDENCJA z Ukrainy

Na dni od 23 do 27 września Kreml ogłosił „referenda” w sprawie przystąpienia do Federacji Rosyjskiej na terytoriach „Ługańskiej Republiki Ludowej” oraz „Donieckiej Republiki Ludowej”, a także na czasowo okupowanych ziemiach obwodów chersońskiego i zaporoskiego Ukrainy. - Ludzie boją się wychodzić z domów, by nie dać się zmobilizować do wojska i starają się unikać głosowania w „referendum”, bo dla wszystkich jest jasne, że większość świadomych mieszkańców miasta jest przeciwko Rosji i czeka na powrót do Ukrainy – mówi portalowi Niezalezna.pl Ołena, której udało się uciec przed rosyjską okupacją na południu Ukrainy.

kremlin.ru CC BY 4.0

Kijów pod żadnym pozorem nie uzna tych „plebiscytów”. Minister spraw zagranicznych Ukrainy Dmytro Kułeba stwierdził na swoim Twitterze przed rozpoczęciem rosyjskiej farsy:

Ani fałszywe „referenda”, ani hybrydowa „mobilizacja” niczego nie zmienią. Rosja była i pozostaje państwem-agresorem, okupującym nielegalnie część ukraińskich ziem.

Sojusznicy Ukrainy z UE i NATO również nie uznają wyników „plebiscytów”.

 WERSJA UKRAIŃSKA / Українська версія 

Korespondent portalu Niezalezna.pl w Ukrainie zapytał, co o fałszywych „referendach” sądzą przymusowi migranci z obwodu chersońskiego i zaporoskiego.

- Nie potrzebujemy cudzego, ale również swojego nie oddamy. Zawsze czułam siebie częścią Ukrainy, więc oczywiście nie popieram tak zwanego referendum. Na szczęście udało mi się wyjechać z Połohów (region Zaporoże, w południowo-wschodniej części Ukrainy) i zabrać ze sobą starszą mamę. Więc nie martwię się, że będą mnie do czegoś zmuszali. Ale przychodzili do moich sąsiadów. Powiedzieli mi że MUSZĄ głosować. Oczywiście za Rosją. I najprawdopodobniej ludzie pod przymusem jednak zgodzą się. Ale w warunkach zagrożenia życiu ich samych i ich bliskich. Nie osądzam ich, współczuję im

– powiedziała Liubow. (Tu i dalej zmieniliśmy imiona bohaterów w celu zachowania ich bezpieczeństwa – przyp. autor).

Serhijowi, który pracował w firmie transportowej w Melitopolu (w południowo-wschodniej części Ukrainy), cudem udało się dostać na kontrolowane przez Ukrainę terytorium obwodu zaporoskiego. Mężczyzna mówi, że prawie od razu po wkroczeniu do miasta wojsk rosyjskich okupanci zaczęli „pompować” ludność swoją propagandą.

- Nasze środki masowego przekazu, które zawsze pisały o Ukrainie, nagle zaczęły wychodzić z symbolami Rosji. Każdy o zdrowym rozsądku rozumiał, co się dzieje. Ale niektórzy, zwłaszcza starsi, dostosowują się do nowych warunków. Nie obchodzi ich, skąd pochodzi ich emerytura, aby były pieniądze. Szkoda starszych. Ani wyjechać nie mogą, ani nie mają sił, by przeciwstawiać się okupantom. A ci, którzy nie zaakceptowali okupacji albo wyjechali, albo przeszli do podziemia, teraz organizują dywersje okupantom, z wybuchami. Chociaż… sami Rosjanie za dużo palą w niebezpiecznych miejscach

– mówi Serhij.

I dodaje, że w jego otoczeniu nie ma osób, które popierałyby pseudoreferenda. Nawet ci, którzy pozostają pod okupacją, będą starali się uniknąć głosowania.

– Problem polega na tym, że przedstawiciele władz okupacyjnych będą chodzili po domach i mieszkaniach. I na pewno przecież podglądać, gdzie człowiek postawił „ptaszka”

– mówi mężczyzna.

Ołena wraz z dwójką małych dzieci znalazła się w okupacji Henicześku (miasto na południu Ukrainy, w obwodzie chersońskim, na brzegu Morza Azowskiego) w pierwszych dniach inwazji rosyjskiej na pełną skalę. Teraz kobieta wróciła już do rodzinnego Dniepru. Ale wciąż pamięta wydarzenia z początku wiosny tego roku i opowiada o nich wyraźnie zdenerwowana.

„W pierwszych minutach poranka 24 lutego doznałam szoku, i pytałam siebie, czy to naprawdę się dzieje? Chociaż jeszcze wieczorem, dzień wcześniej, chciałam spakować torbę i wyjechać z Henicześka do Dniepru, ponieważ rozumiałam, że jeśli wybuchnie wojna, to my zastaniemy zajęci jako pierwsi, ale z jakiegoś powodu byłam pewna, że to nie nastąpi tak szybko"

– wspomina Ołena. Kiedy zaczęło się bombardowanie, musieli zejść do piwnicy prywatnego domu, w którym mieszkała rodzina.

- Zeszliśmy do piwnicy i wyszliśmy dopiero w porze lunchu, bo nie wiedzieliśmy, co dalej. Był pomysł, żeby wyjść, ale ktoś powiedział, że nie wypuszczą, bo już są pod Melitopolem. Wszyscy się bali. A potem w porze obiadowej Rosjanie byli już w mieście, jechali ulicami swoimi czołgami i transporterami opancerzonymi, machając i uśmiechając się. Od razu pojawił się apel tych „towarzyszy”, którzy byli przekonani, że są teraz naszą władzą, że albo my sami przywrócimy porządek w mieście, albo oni to zrobią, ale za to słono zapłacimy. Że zmienił się tylko rząd, a dla nas nic się nie zmieni. Że zwykli ludzie nie muszą się martwić

– wspomina młoda matka.

Według niej ci, którzy pracowali w lokalnych organach samorządowych, byli zmuszani do pracy i utrzymywania życia w mieście.

Porządek w mieście utrzymywały lokalni „ochotnicy” – zwykli obywatele, którym to nie przeszkadzało. Pełnili obowiązki zamiast policji, bo plądrowanie zaczęło się już pierwszego dnia.

A to, co działo się potem, jak wspomina młoda kobieta, wyglądała jako sceny z horroru:

- Baliśmy się wyjść z domu. Wprowadzono godzinę policyjną. Sklepy były otwarte, ale nie wszystkie. Płacenie kartą stało się trudniejsze. Ceny od razu, drugiego dnia, w większości sklepów wzrosły o 50 proc. Okupanci zaczęli kręcić swój „film” z o pomocy humanitarnej, że niby wszystko jest tak dobre, dają ją wszystkim, ale tak naprawdę nikt nie chciał jej zabrać, brali towarzysze, których zwykliśmy nazywać włóczęgami, ludzie, dla których alkohol jest na pierwszym miejscu. Po nakręceniu przetransportowali całą pomoc humanitarną do sklepów lokalnych kolaborantów i sprzedali ją po cenie o 50 proc., a nawet o 100 proc. wyższej

– mówi Ołena.

[promocja:https://niezalezna.pl/453878-tylko-u-nas-przykladem-dla-przyszlej-ukrainy-moze-byc-polska]

Na szczęście Ołenie i jej rodzinie udało się wyjechać na ziemie kontrolowane prze władze w Kijowie. Chociaż przyjaciele i krewni pozostali w Henicześku.

Niestety ich życie jest podzielone na pół. Ludzie boją się wychodzić z domów, by nie dać się zmobilizować do wojska, i starają się unikać głosowania w „referendum”, bo dla wszystkich jest jasne, że większość świadomych mieszkańców miasta jest przeciwko Rosji i czeka na powrót do Ukrainy

– podsumowuje Olena.

Wołodymyr Buha - ukraiński dziennikarz, autor tekstów piosenek, były wieloletni korespondent Działu Świat „Gazety Polskiej Codziennie”.

Tłumaczyła - Olga Alehno

 



Źródło: niezalezna.pl

 

Wołodymyr Buha