"Rosja zwerbowała do udziału w wojnie z Ukrainą 23 tysiące więźniów. Dowódcy zupełnie nie liczą się z tymi osobami, wysyłając ich na pierwszą linię frontu, a Kreml może w ten sposób uniknąć napięć społecznych, ponieważ śmierć skazańców nie wywołuje reakcji wśród obywateli" - poinformował rządowy ukraiński portal Centrum Narodowego Oporu.
Osadzeni w koloniach karnych walczą w szeregach prywatnej firmy wojskowej, znanej jako Grupa Wagnera. Dowódcy do tego stopnia nie ufają więźniom, że gdy rzucają ich do ataku, jednocześnie prowadzą rozpoznanie z powietrza, śledząc poczynania swoich podkomendnych. Wykorzystanie skazańców pozwala wagnerowcom nie myśleć o stratach bojowych i unikać posyłania do walki wyszkolonych żołnierzy. Jest to też sposób, by przeciwdziałać demoralizacji w szeregach grupy Wagnera
- pisze portal CNO.
Zaznaczono także, że ważny jest "czynnik społeczny i propagandowy". Z żadnymi reakcjami Rosjan nie spotyka się bowiem "wymiana życia więźniów na życie Ukraińców". O skazańców nikt się przecież nie upomni.
Pierwsze informacje o masowej rekrutacji więźniów i wysyłaniu ich na ukraiński front pojawiły się na początku wakacji. Za akcję odpowiada osobiście tzw. kucharz Putina, Jewgenij Prigożyn, właściciel Grupy Wagnera. Na fali protestów antymobilizacyjnych w rosyjskim wojsku, we wrześniu w sieciach społecznościowych ukazały się filmy, na których Prigożyn osobiście agituje więźniów w zakładach karnych. Obiecywał im wolność, ale w zamian oczekiwał udziału w walkach na froncie i amnestię po pół roku służby.
W listopadzie szef ukraińskich władz obwodu ługańskiego Serhij Hajdaj powiadomił, że tylko na odcinku frontu pomiędzy Biłohoriwką i Bachmutem w Donbasie, gdzie toczą się krwawe walki, w działaniach zbrojnych uczestniczy około 2 tysięcy rosyjskich więźniów, zwerbowanych na ten cel w zakładach karnych. Część skazańców próbowała ucieczki z wojska i powrotu do kraju, jednak działający de facto poza prawem wagnerowcy karzą dezerterów śmiercią.