Koszulka "Nie Bać Tuska" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Wołodźko: Od narcyzmu do cywilizacyjnej klęski. Zderzenie z rzeczywistością przyjdzie prędzej czy później

Trendy kulturowe są nieubłagane dla coraz młodszych. Zatomizowany, wrogi, samotny świat, który ratuje się pozorami tolerancji i równości. Na tym nie koniec – już dziś można zaryzykować tezę, że kultura narcyzmu i „płatków śniegu” doprowadzi do straszliwej dezintegracji społecznej. Szczególnie niebezpiecznej dla narodów, które mają poważne powody, by obawiać się zewnętrznej agresji.

Trendy kulturowe są nieubłagane dla coraz młodszych
Trendy kulturowe są nieubłagane dla coraz młodszych
Pixabay - Pixabay

Gdy na początku grudnia na łamach „Gazety Polskiej Codziennie” opublikowałem artykuł „Niebezpieczna gra tożsamością. Lewica i dzieci” („GPC”, numer 3573 – 04.12.2023), obok pozytywnych komentarzy usłyszałem głosy, że snuję zbyt ponure wizje. I instrumentalizuję problem w imię bieżącej polityki. Teza brzmiała następująco:

„W geopolitycznym tyglu wrze. Bezpieczeństwo Polski to nie tylko kwestia zbrojeń. To pytanie o spójność społeczną i o to, czy młode pokolenie będzie w ogóle miało odwagę bronić Polski. W kulturze narcyzmu i obyczajowych eksperymentów, agresywnie wspieranych zarówno przez media głównego nurtu, jak i lewicowo-liberalnych polityków, pewne pytania stają się niewygodne”. 

Nie mam poczucia, że dostrzeżenie zależności między spójnością społeczną, kondycją duchową (psychiczną) młodych Polek i Polaków i realiami otaczającego nas świata jest formą publicystycznego nadużycia. Nie uważam również, że lewicy i liberałom nie wolno stawiać niewygodnych pytań.

Przeciwnie, to elity określające się jako lewicowe i liberalne wyznaczają kierunek, w którym zmierza współczesna Europa. I zbyt pewni siebie uważają, mocno na wyrost, że „duch dziejów” jest po ich stronie. Niebezpieczni to ludzie, którzy fantasmagorię biorą za słuszny kierunek dla całych narodów, historii Europy i blaknącej coraz bardziej cywilizacji.

Od kultury zimnego chowu do kultury nadopiekuńczości

Trendy demograficzne, psychospołeczne i kulturowe są jasne: ubywa rdzennych Europejczyków; nie tylko w Polsce rodzi się coraz mniej dzieci, a znaczna ich część socjalizowana jest do kultury narcyzmu i hiperkonsumpcji. Popularne memy o pokoleniach urodzonych jeszcze w czasach PRL, które najdziwaczniejsze, ekstremalne sytuacje życiowe podsumowują krótkim: „nikt nie narzekał”, są przerysowane. Ale zwracają uwagę na bardzo ważny fakt: znakomita większość dzisiejszych dorosłych nie żyła w kulturze nadopiekuńczości. Nie miała po temu najmniejszych szans. Nauczyciele uważali, że mają prawo być surowi i wymagający. To dorośli decydowali o normach społecznych. I to na ogół my, urodzeni w PRL, jeszcze jako dzieci musieliśmy dostosowywać się do oczekiwań dorosłych, a nie odwrotnie. Więcej jeszcze: to my chcieliśmy dorosnąć do ich świata. Dziś można odnieść wrażenie, że to dorośli za wszelką cenę chcą się przypochlebić młodym. W ciągu kilku dekad przeszliśmy od kultury „zimnego chowu” do kultury nadopiekuńczości. Tak jakby niczego nie było pośrodku.

Na tym nie koniec. Otoczeni byliśmy jako dzieci sporą grupą rówieśniczą, w której trzeba było negocjować swoje prawa i obowiązki. Współpraca oparta na zawieraniu kompromisów była czymś naturalnym, choć czasem płaciło się słoną cenę za ustalenie własnej pozycji w grupie. Lecz konkurencja i konflikt nie przeradzały się od razu w bezduszną, okrutną rywalizację albo zimną obojętność. A tego często doświadczają dzisiejsze dzieci, także za sprawą mediów społecznościowych, które niemal nigdy nie pozwalają im odpocząć choćby od toksycznych relacji w szkole i grupie rówieśniczej. Albo nieustannego porównywania się z innymi dziećmi oraz swoimi idolami – influencerkami i tuberozami. Ale w świecie, w którym tak łatwo o wirtualny kontakt, dzieci coraz bardziej cierpią na deficyt rzeczywistych przyjaźni i dobrych, bezpiecznych znajomości.

Samotne i depresyjne pokolenie Z

To nie są publicystyczne projekcje. Kilkanaście dni temu na łamach Forsal.pl ukazał się wywiad z psychologiem i psychoterapeutką Anną Di Giusto, która mówi wprost: „Samotność jest coraz większym wyzwaniem dla tzw. pokolenia Z, osób w wieku 13–28 lat. Brakuje im kontaktów z innymi ludźmi, ale nie potrafią ich nawiązać”. Zdaniem Di Giusto to prowadzi do stanów depresyjnych / depresji u młodych ludzi. Nie dzieje się to w społecznej próżni:

„Nasza cywilizacja ma to do siebie, że coraz bardziej się izolujemy od siebie. Niestety. Dawniej bez skrępowania sąsiedzi przychodzili do siebie choćby po szklankę cukru. Tego już raczej nie ma, szczególnie w dużych miastach. Niby proste zachowania, a dla wielu osób już zbyt skomplikowane. Jeszcze bardziej nie szukamy drugiego człowieka, by z nim porozmawiać, wspólnie spędzić czas”.

Wszystko to może wydać się zbyt przerysowane. Każdy i każda z nas poda konkretne przykłady na to, że współczesne dzieci i młodzież potrafią wspólnie się bawić, uczyć, spędzać czas, realizować swoje marzenia i pomysły. Problem w tym, że mówimy o trendach. A te jednoznacznie wskazują, że kultura osamotnienia i narcyzmu trwale zaszkodzą spójności społecznej. Kultura bardzo świadomie podsycana zarówno przez lewicę obyczajową, jak i kulturowo-gospodarczych neoliberałów. 

Dlaczego im się to opłaca? Zyskują w ten sposób zarówno klientów, jak i petentów. Konsumentów i wyborców. Także dlatego, że na pierwszy rzut oka kultura wyobcowania, narcyzmu i posuniętej do skrajności samorealizacji jest czymś niezwykle atrakcyjnym. Daje łatwą ideologiczną odpowiedź na wszystkie problemy. Przykład? Zastępuje pojęcie kompromisu pojęciem tolerancji dla ściśle wybranych mniejszości seksualnych. Albo coraz chętniej odrzuca społeczne normy jako rzekomo zbyt opresyjne. Tak zwana ocena z wychowania jawi się nowej rzecznik praw dziecka, kandydatce lewicy Monice Horny-Cieślak, zbyt restrykcyjna. 

Pokolenie Z. Obcy wyrwą mu miękką podusię

Ale bezstresowe przedszkole, szkoła, dorastanie to iluzja. Zderzenie z murami rzeczywistości przyjdzie prędzej czy później. Najpóźniej, gdy narcyzi z pokolenia Z będą musieli iść do pracy. Nic na to nie pomoże malowanie ścian na tęczowo. Nic nie pomogą iluzje dotyczące nieskrępowanego prawa do samorealizacji, które lewica i liberałowie skanalizowali za pośrednictwem ruchu LGBTQ+. Możemy być pewni, że „tęczowe piątki” w szkołach nie uczynią dzieci mniej samotnymi, wyobcowanymi, nie odejmą im psychicznych problemów. Jestem przekonany, że za kilka lub kilkanaście lat dzieci, które przejdą przez lewacko-liberalną szkołę, będą o tym głośno mówić. Tak jak dzisiejsze dzieci i młodzież są dobrym świadectwem tego, że patriotyzmu trudno nauczyć z podręcznika, jeśli nie sprzyja temu całe społeczne otoczenie i kulturowy kontekst.

Pewne jest jedno. Pokolenie Z, jeszcze niedawno przedstawiane jako szansa na „cywilizacyjne wybawienie” Europy i świata, dzięki swej rzekomej wysokiej wrażliwości na jego problemy będzie dorastało w coraz bardziej nieprzyjaznej i niebezpiecznej rzeczywistości. Będzie chciało od życia miękkiej podusi, oczywiście jak najbardziej „eko”, ale ktoś im ją wyciągnie spod tyłka. Będzie miało przeciw sobie ludy Azji, Eurazji i Afryki, które potrafią żyć i wspólnotowo, i kolektywnie. 

Czy pokolenie narcyzów zrozumie wspólną sprawę?

Zachód, którego staliśmy się częścią, dał się opanować fetyszowi indywidualizmu. Uczynił cnotą to, co jest wypadkową cywilizacyjnego rozwoju Europy w ostatnich stuleciach. Póki co cieszymy się wynikającymi z tego przyjemnościami. Ale za czas jakiś może się okazać, że choroby zatomizowanych, narcystycznych społeczeństw, które już ulegają presji przybyszów z innych, despotycznych i bezwzględnych kultur, utrudnią nam zachowanie spójności społecznej w sytuacji wojennego/imigracyjnego kryzysu. 

Może się okazać, że pokolenie Z, jako młodzi dorośli, nie będzie właściwie wiedziało, jakiej wspólnoty ma bronić. Nie będzie miało woli walki i pragnienia oporu. Nie będzie wiedziało, jak współpracować między sobą i czym jest solidaryzm wyrażający się czymś innym niż kliktywizm („aktywizm społeczny” oparty na lajkowaniu w mediach społecznościowych). Będzie podatne na liczne manipulacje i łatwe do zastraszenia.

Tego typu rozważania nigdy nie brzmią dobrze ze względu na swój rzekomo kasandryczny ton. Lewica i liberałowie nie mają jednak interesu w tym, by w takich sprawach łączyć kropki. A tak zwani umiarkowani konserwatyści coraz częściej boją się narażać demiurgom lewicowo-liberalnego świata, bo coraz częściej trafiają na ich garnuszek. Ktoś w tych sprawach musi zatem dziś uchodzić za oszołoma. Zanim lewacy i liberałowie nie krzykną, gdy stanie się to modne: „Byliśmy głupi!”.

 



Źródło: Gazeta Polska

 

Krzysztof Wołodźko