Kilka dni temu prezydent Andrzej Duda odniósł się na Twitterze do nieustannego mówienia opozycji o rzekomym "polexicie" i "wyprowadzaniu Polski z UE". - „polexit” staje się chyba jedynym znanym elementem programu PO. Powtarzają to jak mantrę i wyraźnie prą w tym kierunku. PO chce wypchnąć Polskę z UE? - napisał prezydent. Już tydzień temu taką diagnozę postawił na łamach "Gazety Polskiej" Piotr Lisiewicz, który napisał wprost, że Platforma na czele z Donaldem Tuskiem wypycha nasz kraj z Unii Europejskiej. Przypominamy ten tekst, który ukazał się 21 listopada w tygodniku "Gazeta Polska".
Piotr Lisiewicz: PO wypycha Polskę z Unii. Rozpętanie wojny z UE to jej ostatnia szansa na powrót do władzy
PO przegrywa z PiS niemal w każdej sprawie – gdy spór dotyczy spraw społecznych, imigrantów czy tematyki obyczajowej. Jedyną szansę widzi więc w rozpalaniu wojny między Polską i UE, bo Polacy zdecydowanie popierają członkostwo w Unii. Z tego powodu szkaluje Polskę w Europie, ale i oszukuje opinię publiczną w UE co do intencji polskiego rządu. Im gorzej dla Polski, tym lepiej dla PO. Ten właśnie spektakl będziemy oglądać w kampanii do Parlamentu Europejskiego. Jeśli ktoś popycha dziś nasz kraj w kierunku polexitu, to właśnie PO i Donald Tusk.
Im bliżej wyborów do Parlamentu Europejskiego, tym więcej państw naszego regionu oskarżanych jest o łamanie demokracji i antyeuropejskość. Od niedawna niemieckie media i fundacje nasiliły ataki na rząd rumuński. W Rumunii ma dochodzić do „erozji praworządności” w wyniku nacisków na prokuraturę, „zejścia na złą drogę” i promowania „demokracji nieliberalnej”. Także przeciwny sprowadzaniu imigrantów premier Czech Andrej Babiš usłyszał niedawno, że jest za mało „solidarny” z UE. Znamy te litanie na pamięć.
Po co to wszystko? Coraz bliżej wybory do PE, które mogą wiele w Europie zmienić. Zależy od nich los gigantycznych pieniędzy, którymi dysponuje UE. Dlatego rządzący dziś Unią politycy zrobią wszystko, by utrzymać władzę. Jeśli z badań wynikać będzie, że Polacy boją się polexitu, liderzy UE będą starali się wywołać za wszelką cenę wrażenie, że jest on realny. W przeddzień wyborów do PE możemy być niemal pewni pojawienia się wypowiedzi ważnych polityków UE sugerujących polexit. Próbkę tego, jak daleko mogą się posunąć, mieliśmy w przeddzień wyborów samorządowych. Oto Trybunał Sprawiedliwości UE w osobie wiceprzewodniczącego wydał kuriozalne postanowienie. Poczuł się on upoważniony, aby jednoosobowo, bez lektury znajdującego się już w TSUE polskiego pisma procesowego, zrobić więcej, niż ma prawo… cały Trybunał. Co przeszkadzało, żeby odczekać kilkanaście dni i podejmować decyzje po zapoznaniu się z polskim pismem? Wtedy opozycja w Polsce nie mogłaby użyć tego tematu w kampanii, mobilizując – jak się później pokazało – wielkomiejski elektorat. Jak podkreśla eurodeputowany PiS Ryszard Czarnecki, fakt, że KE oddała sprawę Polski do TSUE, był jej wielką porażką: – Po trzech latach odsyłania Polski do kąta, do szeregu, polski rząd okazał się twardy w staraniach o interesy swojego kraju. To dlatego, z braku lepszych możliwości, sprawę skierowano do Trybunału – mówi Czarnecki. Ale to nie dotarło do polskiej opinii publicznej, która zrozumiała tyle, że istnieje jakieś bardzo groźne unijne ciało, które może nas z UE wyrzucić.
Czym sytuacja Polski różni się od innych krajów bombardowanych zarzutami o łamanie demokracji, czyli unijnych standardów? Dodatkowym czynnikiem jest obecność we władzach UE Donalda Tuska.
Jak podkreśla eurodeputowany prof. Ryszard Legutko, obecne działania Donalda Tuska nijak się mają do jego unijnych kompetencji. – To, co robi Tusk, jest skandaliczne, niezgodne z tym, co przynależy do pełnionej przez niego funkcji przewodniczącego Rady Europejskiej. Przewodniczący z mocy swoich uprawnień ma być bezstronny, pojednawczy, szukać porozumienia, konsensusu – mówi. Jego zdaniem, używanie Tuska jako narzędzia w tej kampanii mogło być jednym z celów powołania go na to stanowisko. – Na swoją funkcję został wybrany m.in. po to, żeby doprowadzić do konfliktu między Polską i Unią. Tusk jest nie tylko nienawistnikiem, ale też człowiekiem bardzo sprawnym w jątrzeniu. I jest w tym całkowicie bezkarny – uważa prof. Legutko.
Jak podkreśla Ryszard Czarnecki, Tusk przedstawia Polskę jako kraj żyjący w oparach okropnego nacjonalizmu, przede wszystkim antyunijnego. – Dowiadujemy się, że Unia może nas surowo karać, a Tusk jest tym, który może ją powstrzymać. Kluczowe jest pytanie „cui bono?”, czyli kto korzysta na tym konflikcie? Tym kimś są właśnie Tusk i PO – stwierdza. Jak podkreśla, używając tej strategii, PO szkodzi interesom Polski. – Jest czymś normalnym, że wszystkie kraje w jakimiś stopniu walczą z Komisją Europejską, bo każdemu z nich chodzi o własne interesy. Tymczasem to, że z KE nie zgadza się Polska, przedstawiane jest jako coś nienormalnego – mówi Czarnecki.
Ostatnią deskę ratunku dla PO w maksymalnym rozbujaniu emocji dotyczących UE widzi także prof. Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. – Celem PO było od początku uczynienie ze sprawy integracji europejskiej tematu numer jeden w krajowym sporze politycznym. Bo to jedyny temat, na którym może coś ugrać. We wszystkich innych, jak imigranci, sprawy społeczne czy kulturowo-obyczajowe, przekonania Polaków są bliższe PiS. Tymczasem w sprawie UE Polacy mają poglądy ponadstandardowo prounijne – mówi. Jego zdaniem sam Tusk nie dałby rady uruchomić takiej kampanii. – Tusk nie jest na tyle silny, by wywoływać podobne fale, natomiast nie jest też tak słaby, by nie móc na nich płynąć – analizuje Chwedoruk.
Najlepszą ilustracją polityki „im gorzej dla Polski, tym lepiej dla PO” jest postawa Elżbiety Bieńkowskiej, polskiej komisarz Komisji Europejskiej. W styczniu 2016 r. Bieńkowska zagłosowała za wszczęciem procedury przeciwko Polsce. Nie mówiła o tym publicznie, ale niejako „wkopał” ją Franz Timmermans, który ogłosił: „W Komisji Europejskiej nie było żadnych różnic co do rozpoczęcia procedury demokratycznej wobec Polski”.
Politycy PO doskonale zdawali sobie sprawę, że zachowanie Bieńkowskiej zostanie negatywnie odebrane przez Polaków. TVN24 ogłosił potem, że jego reporter dotarł do notatki Bieńkowskiej przygotowanej przed dyskusją w Komisji Europejskiej. Treść „przemówienia” Bieńkowskiej miała wskazywać, jak wielką jest ona patriotką: „Ta dyskusja i dialog muszą być przeprowadzone bez stygmatyzowania, pamiętając o polskim wyjątkowym udziale w europejskiej historii jako posłańca wolności oraz bardzo ważnego i strategicznego partnera zarówno dla Europy, jak i świata”.
Bardzo poważnie obciąża Bieńkowską jej postawa w sprawie budżetu UE, czyli rezygnacja z zabiegania o nasze interesy. – To już nie było szkodzenie rządowi PiS, bo chodzi o budżet sięgający roku 2027 – mówi eurodeputowany Czarnecki.
Jak relacjonował w czerwcu 2018 r. eurodeputowany PiS Zbigniew Kuźmiuk, gdy inni komisarze pochodzący z krajów Europy Środkowo-Wschodniej walczyli o unijny budżet, komisarz Bieńkowska milczała. Tym bardziej rzucało się to w oczy, że słowacki komisarz Marosz Szewczowicz „wręcz zabiegał o tzw. korytarze przejściowe dla szybko bogacących się regionów, które właśnie tracą uprawnienia do korzystania z unijnych dotacji”. – Sytuacja, w której komisarz UE z jakiegoś państwa wywodzi się z innego ugrupowania niż aktualnie rządzące, nie jest czymś rzadkim w Unii. Ale nigdy przed Elżbietą Bieńkowską żaden taki komisarz nie występował publicznie przeciwko własnemu państwu – ocenia Czarnecki.
Czekają nas teraz miesiące bombardowania opinii publicznej przekazem, że PiS dąży do polexitu. Do twardego elektoratu totalnej opozycji skierowana zostanie wersja, że to sam PiS chce wyprowadzić Polskę z UE, co będzie miało za zadanie zmobilizować ludzi do pójścia na wybory. Uczestnicy marszu z 11 listopada popierający rząd mocno się zdziwią, gdy ich obecność na nim stanie się dowodem na antyunijność PiS. Natomiast przekaz dla reszty Polaków będzie taki, że może sam PiS nie chce wychodzić z Unii, ale swoją polityką może do tego doprowadzić. Że zabrnął w niej tak daleko, iż tylko zmiana władzy w Polsce może polexit powstrzymać. Towarzyszyć temu będą wypowiedzi wpływowych polityków w UE o znanych nazwiskach, którzy uwiarygadniać będą podobne rewelacje „hardkorowych” posłów Szczerby czy Brejzy.
Zapewne pojawią się też próby szantażowania Polaków podobne do tej, którą podjął niedawno Rafał Trzaskowski, stwierdzając: „Panowie, wycofajcie się z najbardziej rażących przykładów łamania praworządności, to te pieniądze nie będą mrożone. Na szczęście dzięki naszym staraniom te pieniądze nie przepadają, tylko będą mrożone. W związku z tym jak my wygramy kolejne wybory, to te pieniądze zostaną odmrożone”.
PiS musi przed wyborami wymyślić sposób na zmobilizowanie własnego twardego elektoratu na wsi. Ale także rozbić wspomnianą strategię PO i jej niemieckich czy francuskich patronów. Zapewne międzynarodowe wydarzenia z udziałem przywódców krajów regionu oraz prezydenta Donalda Trumpa mogłyby przyczynić się do rozbicia wrogiej polskiemu obozowi niepodległościowemu narracji. Ale argument, że PO rozniecając na wszelkie sposoby konflikt Polska–UE jest gotowa ryzykować polexit, też ma znaczenie. Chwilami trudno wręcz odróżnić, które elementy sporu z Komisją UE wynikają z naturalnej sprzeczności pomiędzy interesami Polski i Niemiec, a które są wynikiem dezinformacji totalnej opozycji.
PO wypycha nas z UE poprzez ciągłe obniżanie pozycji Polski, próby odcinania naszego kraju od unijnych profitów, prowokowanie liderów instytucji europejskich do antypolskich wypowiedzi. Wszystko to osłabia nie tylko Polskę, ale i samą UE. Może w przyszłości prowadzić do wzrostu eurosceptycyzmu wśród Polaków, bombardowanych w kółko antypolskimi wypowiedziami. Przypomnijmy, że Brytyjczycy zdecydowali o wyjściu z UE, choć nie chciała tego większość brytyjskich polityków.