W piątek Sąd Rejonowy w Białymstoku zakończył postępowanie dowodowe, a strony wygłosiły mowy końcowe. Prokuratura chce kary łącznej 7,5 roku więzienia, dożywotniego zakazu prowadzenia wszelkich pojazdów mechanicznych oraz orzeczenie 20 tys. zł świadczenia pieniężnego na Fundusz Pomocy Pokrzywdzonym i Pomocy Postpenitencjarnej. Obrona - możliwie niskiej kary; o podobną prosił też oskarżony.
Wyrok ma być ogłoszony za tydzień. Oskarżonemu grozi od 5 do 20 lat więzienia.
Do wypadku doszło we wrześniu ub. roku na drodze Rafałówka - Protasy niedaleko Białegostoku. Prokuratura zarzuciła oskarżonemu, że umyślnie naruszył - prowadząc przy tym samochód będąc w stanie nietrzeźwości - zasady bezpieczeństwa w ruchu lądowym, nie zachował należytej ostrożności, na zakręcie stracił panowanie nad pojazdem, zjechał z jezdni a auto dachowało. Na miejscu zginął jeden z pasażerów, drugi trafił do szpitala.
Okazało się, że kierowca miał we krwi ponad trzy promile alkoholu.
W śledztwie 51-latek przyznał się jedynie do jazdy w stanie nietrzeźwości, ale nie do spowodowania wypadku. W pierwszych wyjaśnieniach mówił o nieznanej mu osobie, która prowadziła wtedy samochód, on miał być jedynie pasażerem siedzącym z tyłu. Według tej wersji, co prawda on ruszył i zamiarem była jazda do Białegostoku, ale po krótkim odcinku miał stwierdzić, że "nie da rady jechać"; kierowcą miał być przypadkowy chłopak, nawet opisywał jak wyglądał.
Przed sądem przyznał się jednak do obu zarzutów, czyli również do tego, iż to on był kierowcą. "Wiem, że dokonałem tego czynu, w którym niestety zginął wspaniały człowiek, na pewno wspaniały ojciec, mój bardzo dobry przyjaciel (...). Chciałbym jakoś zadośćuczynić rodzinie, wiem, że słowo "przepraszam" to za mało" - mówił wtedy przed sądem.
Przepraszał, powiedział, że w tamtym czasie miał problem z alkoholem. Mówił też, że starał się przeprowadzić (wraz ze świadkiem wypadku) reanimację na miejscu, ale nie przyniosła ona rezultatu.