Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
Polska

"Obywatele zostali poinformowani o zagrożeniu post factum". Płk Utracki, były szef SKW, o działaniach służb

- Po materiałach, które ukazały się w mediach, widać ewidentnie, że nalot dronów stworzył poważne zagrożenie dla zdrowia i życia naszych obywateli. Tymczasem alert RCB wysłano już po fakcie, gdy niebezpieczeństwo udało się zniwelować. Takie zaniechanie mogło skończyć się tragicznie. Kolejna rzecz to kilkugodzinny odstęp między pierwszymi informacjami o zagrożeniu ze strony wojska i rządu. Służby cywilne i wojskowe powinny zbadać tę sytuację – mówi portalowi Niezalezna pl. emerytowany pułkownik Marek Utracki, były wiceszef Służby Kontrwywiadu Wojskowego (SKW). Ekspert wskazuje również, co mogło stać się z pozostałymi dronami, które nie zostały zestrzelone przez nasze wojsko.

W trakcie nocnego ataku Federacji Rosyjskiej wykonującej uderzenia na obiekty znajdujące się na terytorium Ukrainy, Polska przestrzeń powietrzna została wielokrotnie naruszona przez drony. Uruchomiono procedury obronne, a polskie i sojusznicze systemy radiolokacyjne śledziły minimum 20. obiektów. W przypadku obiektów mogących stanowić zagrożenie Dowódca Operacyjny RSZ zdecydował o neutralizacji.

Reklama

O komentarz do sprawy portal Niezalezna.pl poprosił Marka Utrackiego, emerytowanego pułkownika, byłego wiceszefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego (SKW). 

Za całość działań w zakresie ochrony przestrzeni powietrznej odpowiada Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych. Tak naprawdę wykonuje ono zadania ministra obrony narodowej. Czyni to poprzez Centrum Operacji Powietrznych, przy współpracy z siłami sojuszniczymi. W takiej sytuacji bezpośrednim przełożonym jest szef MON. Gdy powziął on informacje o zagrożeniu, powinien je przekazać dyżurnym służbom wojskowym i cywilnym, w tym Kancelarii Premiera, która ma różne narzędzia reagowania, w tym Rządowe Centrum Bezpieczeństwa, wysyłające alerty

– wskazuje nasz rozmówca.

Czymś oczywistym jest, że stworzenie systemu współpracy cywilno-wojskowej polega na jak najszybszym, natychmiastowym reagowaniu na zagrożenia, by uniknąć niebezpieczeństwa dla obywateli. Jeżeli takowe się pojawia, a obcy dron na polskim niebie niewątpliwie takim jest, wtedy obywatele powinni zostać poinformowani o sytuacji poprzez RCB. Odbyło się to, ale grubo po fakcie

– dodaje.

Mamy kilkugodzinny odstęp od momentu powzięcia informacji przez Dowództwo Operacyjne łamane na ministra obrony, bo nie wiemy, czy od razu poinformowało one szefa MON. Nie wiemy też, kiedy na tym kierunku odbywała się wymiana informacji. Ta kwestia wymaga zbadania i usprawnienia systemu, jeżeli coś zawiodło

– uzupełnia.

Przez kilka godzin Wojsko Polskie i siły sojusznicze realizowały zadania nad terytorium Polski, w naszym obszarze powietrznym, neutralizując zagrożenie. I w tym momencie obywatele powinni dostać informację, by nie wychodzić z domu, zachować czujność, w zagrożonych regionach postępować z procedurami podanymi w alercie. To zrobiono post factum

– wskazuje były wiceszef SKW.

Informacje, które otrzymaliśmy jako obywatele, pojawiły się za późno. Trzeba zbadać, dlaczego tak się stało i jaka jest tego przyczyna. Czy leży ona na poziomie ministra obrony czy Kancelarii Premiera. Mogę się mylić, ale obawiam się, że system całodobowego dyżuru w Kancelarii Premiera być może nie funkcjonuje tak, jak powinien – mówi płk Marek Utracki. 

Po materiałach, które ukazały się w mediach, widać ewidentnie, że nalot dronów stworzył poważne zagrożenie dla zdrowia i życia naszych obywateli. Zaniechanie informacyjne mogło skończyć się tragicznie. 

Zdaniem eksperta. nocny nalot dronów na Polskę był próbą sprawdzenia przez Rosję naszej gotowości oraz obrony przeciwlotniczej przed rozpoczynającymi się w piątek manewrami Zapad-2025. Był też, jak wskazuje płk Utracki, "sygnałem wysłanym przez Kreml, że rosyjska możliwość oddziaływania na terytorium państwa NATO jest głęboka". 

Obecnie szczątki rosyjskiego drona najdalej zostały znalezione w województwie łódzkim, daleko od granicy. Warto zauważyć, że na terenie woj. łódzkiego mamy bazę wojskową, w której stacjonują Amerykanie, uczestniczący w ochronie terytorium Polski przed zagrożeniami zewnętrznymi. Ten atak był przesłaniem dla Polski i NATO, że Rosjanie będą zdecydowanie odpowiadać na pewnego rodzaju zagrożenia. My też powinniśmy udzielić adekwatnej odpowiedzi

– mówi.

Dobrze, że kilka dronów zestrzelono, choć to jest nikły procent całości. Co się stało z resztą? Mogły wylądować i rozbić się gdzieś indziej, zawrócić i wlecieć ponownie w przestrzeń powietrzną Ukrainy i tam realizować dalej swoje zadania. Na pewno działania poszukiwawcze muszą zostać kontynuowane

– uważa ekspert.

Pamiętajmy, że teraz Rosja bacznie obserwuje naszą reakcję i to, jak odpowiemy jako Polska i NATO na podobne sytuacje. Nasza odpowiedź powinna być zdecydowana i przewidziana także w traktacie natowskim

– kończy.

 

Źródło: niezalezna.pl
Reklama