Koszulka NIEMIECKO - RUSKA SZAJKA TUSKA Zamów już TERAZ!

Krajobraz po bitwie. Krzysztof Wołodźko o neodemokraturze u bram

Klaruje się powyborczy obraz. Ludzie Tuska, nadal w demokratycznych togach i pozach, z uśmiechem na ustach usiłują wrócić Polskę w stare, grząskie koleiny. Wiedzą jednak, że bez zniszczenia Prawa i Sprawiedliwości nie uda się im ta sztuka. Polityczno-medialna gra w nadchodzących latach będzie wymagała mocnych nerwów, twardych kręgosłupów i żelaznej determinacji. Jeśli PiS da się złamać, staniemy się wschodnim landem Europy. A ta swój jedyny ratunek widzi w centralizacji, służącej przede wszystkim Berlinowi i Paryżowi - pisze Krzysztof Wołodźko w "Gazecie Polskiej".

Donald Tusk, marsz miliona serc
Zbyszek Kaczmarek - Gazeta Polska

Widać doskonale, że największą polityczną ambicją biedakoalicji jest wyrugowanie PiS z wpływu na życie polityczne kraju. W każdym możliwym aspekcie. Widać to w Sejmie i w Senacie; widać w zapowiedziach dotyczących mediów publicznych, widać w jawnej już wojnie Donalda Tuska z prezesem NBP Adamem Glapińskim. Pod pretekstem przywracania praworządności Platforma Obywatelska i jej koalicjanci – korzystając ze wsparcia swoich brukselskich patronów – spróbują wyciąć PiS z wszelkich możliwych urzędów i instytucji. Jedni odczytują to przede wszystkim jako chęć zemsty za ostatnie osiem lat. Drudzy mówią o chęci przejęcia pełnej kontroli nad państwem, tak by wystarczyło stanowisk dla ludzi kilkunastu partii tworzących antypisowską zbieraninę. 

„Spokój panuje w Warszawie”

Inni mówią o „nowej sterowności”, która ma zapewnić biedakoalicji nieskrępowane możliwości działania, uzgodnionego w najważniejszych europejskich gabinetach władzy. W Warszawie znów ma zapanować spokój – na warunkach eurokratów, coraz bardziej spragnionych absolutnej władzy. To ich jedyne antidotum na trapiące Stary Kontynent problemy. Antidotum, w którym więcej widać politycznej pychy niż liczenia się z wolą poszczególnych narodów i państw, coraz bardziej zmęczonych arogancją i ignorancją brukselskich elit choćby w sprawach nielegalnej imigracji z Azji i Afryki.

Nie da się wykluczyć żadnego z powyższych motywów. Za każdym przemawia wiele argumentów. I wszystkie układają się w logiczną całość. Obóz anty-PiS nie jest wszechmocny, nie jest też spójny, ale w najbliższym czasie będą spajały go najważniejsze czynniki: poczucie wygranej, entuzjazm elektoratu, nienawiść wobec Zjednoczonej Prawicy, wsparcie Brukseli. Nie łudziłbym się, że kryzys w totalniackiej koalicji przyjdzie z dnia na dzień; w tym momencie nie liczyłbym też na spadek notowań tworzących ją formacji. Tak się łudzili w 2016 roku i później lewicowo-liberalni publicyści, co okazało się korzystne dla rządów Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego, bo utrudniało samorefleksję liderów opozycji. Przeciwnie, jeśli PiS nie chce teraz pogrążyć się w marazmie, nie może łudzić się co do możliwości i planów przeciwnika. 

PiS – ciągłość i zmiana

PiS musi też pozostać sobą – partią suwerenności narodowej i państwowej oraz solidaryzmu społecznego. Nawet jeśli pojawią się pokusy i postulaty, by szukać sobie nowej, choćby bardziej liberalnej gospodarczo formuły. Albo by zaostrzyć kurs w sprawach obyczajowych. Już teraz podpowiadam: każdy z tych planów będzie skazany na porażkę. PiS – jeśli chce wrócić do władzy – będzie musiał liczyć się przede wszystkim z emocjami młodszych pokoleń Polek. Ciągłość potrzebuje rozsądnych zmian – wiedzą o tym także roztropni konserwatyści.

PiS nie może jednak zapominać, że swój sukces zawdzięcza temu, iż nie zdecydowało się być partią narodowo-kapitalistyczną, choć przed 2015 rokiem partię Jarosława Kaczyńskiego chętnie widzieli w tej roli niektórzy wpływowi prawicowi publicyści. Polski Ład nie był złym pomysłem, niestety wprowadzono go w momencie rosnącego społecznego zmęczenia pandemią i notowań spadających wskutek aborcyjnej decyzji TK. I to siłami coraz słabszej administracji, co stanowi jeden ze smutniejszych tematów tabu w naszej debacie publicznej.

Notowania PiS ustabilizowały się na wciąż wysokim poziomie – ale opozycja zyskała znaczne pole manewru. Gdyby Tusk ciągle był w Brukseli, nie byłoby to tak groźne, polityczne ciamajdy w jego zapleczu nie udźwignęłyby trudów wyborczej kampanii i napięć politycznych negocjacji z lewicą, PSL-em i „partią cierpiących peowców”, czyli Polską 2050. 

PiS pod bombardowaniem. Berlin to lubi

Nietrudno spostrzec, że polityczno-medialne bombardowanie, pod jakim znalazło się PiS, przewyższa wszystko, z czym mieliśmy do czynienia w polskiej polityce po 1989 roku. Nie bez powodu: ostatnie lata najlepiej pokazały, że klasyczny spór postkomuna–postsolidarność zamienił się w spór PiS-u z anty-PiS-em. Nie jest to wyłącznie spór wewnętrzny. Eurokraci dobrze zrozumieli, że bez podporządkowania sobie polskiej polityki będą mieli znaczne problemy z wcielaniem swoich pomysłów na coraz bardziej scentralizowaną Europę. 

Co więcej, Berlin i Paryż doskonale wiedzą, jakie są naprawdę możliwości gospodarcze Polski. I że nijak mają się do propagandy kryzysu, uprawianej w najlepsze przez biedakoalicję. Polska osiągnęła taki pułap wzrostu, który w ciągu kolejnych lat mógłby wywindować nas do roli bardzo poważnego gracza w Europie. Przede wszystkim kosztem zysków Berlina, przyzwyczajonego, że nasz kraj jest wyłącznie nieco bardziej cywilizowanym folwarkiem, pracującym przede wszystkim na innowacyjność i duże zyski niemieckiej gospodarki. Polsce dziś nie tylko opłaca się utrzymanie własnej waluty, opłaca się inwestować w infrastrukturę i spółki skarbu państwa. Ale to, co opłacałoby się narodowi polskiemu i państwu polskiemu, nie opłaca się naszym serdecznym przyjaciołom z Brukseli. W Jagodnie o tym nie wiedzą, bo oni przywykli do pseudomodernizacyjnego prestiżu. 

Deklaracje Tuska nic nie znaczą

Doskonale wiedzą o tym jednak ci, na których Jagodno głosowało. Kompradorska elita póki co markuje wolę zachowania polskiej suwerenności. Dziś to nic nie znaczy – to moment przejściowy. Tusk póki co woli grać ostrożnie, także po to, by nie irytować niektórych przynajmniej polityków PSL i części swojego okolicznościowego elektoratu. Ostatnie tygodnie to swoiste polityczne interregnum, które może się okazać momentem przełomowym, prowadzącym do ustrojowego przeobrażenia. I dopiero wtedy obudzimy się w prawdziwej neodemokraturze, gdy okaże się, że władza wykonawcza i ustawodawcza niewiele już tak naprawdę mogą, bo o sprawach fundamentalnych decyduje właściwie bezkarna brukselska sitwa, oligarchia upasiona na pieniądzach narodów Europy. 

Najbliższe miesiące i lata pokażą, co stanie się z Polską. Ale z dużym prawdopodobieństwem większość społeczeństwa będzie mamiona jednostronnym niemal przekazem medialno-politycznym. Wystarczy obserwować znakomitą większość sejmowych dziennikarzy, jak z bezkompromisowych krytyków starej władzy zmieniają się w bezkrytycznych klakierów nachodzącej władzy. I nazywają to, żeby było śmieszniej, pluralizmem. Po cichu licząc na to, że za kilka miesięcy już wszyscy w ich stadzie będą beczeć mniej więcej to samo.

Zapewne wielu polityków/ludzi związanych z PiS będzie w kolejnych miesiącach zastraszanych, szantażowanych, być może przekupywanych. Donald Tusk już próbuje tej sztuki, publicznie namawiając posłów PiS do głosowania za Trybunałem Stanu dla szefa NBP. To dopiero przymiarki. Rzeczywista próba sił przed nami. Pożyteczna próba, bo pozwoli realnie ocenić siły i strategię obozu suwerenności narodowej/państwowej i solidaryzmu społecznego na kolejne lata.

 



Źródło: Gazeta Polska

 

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Krzysztof Wołodźko
Wczytuję ocenę...
Wideo