Działacze PO kilkakrotnie zawieszali buciki na kościołach w Zachodniopomorskiem, zwracając uwagę na problem pedofilii wśród księży. Ale gdy pedofilia pojawiła się w ich środowisku, nastąpiła zmowa milczenia. Nikt nie wieszał bucików na siedzibie PO. Nie podjęto też żadnych działań, by wyjaśnić, czy było więcej ofiar Krzysztofa Falińskiego. On funkcjonował w wielu środowiskach i miał kontakt z dziećmi. Nie podjęto takich działań w urzędzie, w którym pracował. Nikt niczego nie wyjaśniał i nie wprowadził procedur, aby zapobiegać takim przypadkom w przyszłości. Faliński miał też przy sobie hurtowe ilości narkotyków. Wiemy, w jakich kręgach się obracał, i tam pewnie te narkotyki rozprowadzał. Dlatego po ujawnieniu przeze mnie sprawy na te środowiska padł prawdopodobnie strach. I to może być także powód intensywności kampanii przeciwko mnie – mówi „Gazecie Polskiej” Tomasz Duklanowski, który w Radiu Szczecin ujawnił aferę.
Jak doszło do tego, że odkryłeś i zacząłeś badać aferę pedofilską w szczecińskiej Platformie Obywatelskiej?
Na sprawę natrafiłem przypadkiem. Powiedziała mi o tym osoba, która jest związana ze szczecińską Platformą i zna to środowisko. Przekazała mi, że jest to sprawa znana wielu osobom w tych kręgach. Na początku nie wiedziałem, czy to prawda, czy mam do czynienia z plotkami. Zacząłem to sprawdzać. Udało mi się potwierdzić u drugiego źródła, że taka sytuacja miała miejsce. Potem zweryfikowałem wiedzę u rzecznika prasowego sądu, który to potwierdził i poinformował mnie o szczegółach na temat zatrzymania Krzysztofa Falińskiego. Dowiedziałem się też, że został on skazany oraz za jakie przestępstwa. Chodziło o przestępstwo innej czynności seksualnej, podawanie narkotyków dzieciom i posiadanie znacznych ilości narkotyków. Kiedy miałem już potwierdzenie z sądu, opublikowaliśmy informacje o tym, co się stało, ale też trochę więcej na temat samego Falińskiego i tego, kim on jest oraz dla kogo pracował. Sprawa była bulwersująca, bo był on pełnomocnikiem marszałka Geblewicza do spraw rozwiązywania problemów uzależnień. To była informacja bardzo istotna w przypadku człowieka, który miał hurtowe ilości narkotyków. Podaliśmy, że był członkiem Platformy Obywatelskiej, kandydatem tej partii w wyborach do Sejmiku Województwa z list Koalicji Obywatelskiej pod hasłem „Dobro powraca”, ale także aktywistą LGBT i psychoterapeutą.
Z Twojego opisu wyłania się schemat, który obserwujemy przy okazji afer związanych z pedofilią wśród księży. „Gazeta Wyborcza” opisuje zwykle wieś, w której wszyscy obawiają się księdza, bo jest ważny i wpływowy. W związku z tym nikt publicznie nie mówi o jego przestępstwach, choć wszyscy o nich wiedzą.
Szokujące było to, że do przestępstwa pedofilii doszło ponad dwa lata wcześniej, niż ja opublikowałem te informacje, a wyrok zapadł rok wcześniej. Pomimo tego nikt o tej sprawie nie informował, środowisko PO było bardzo hermetyczne. Panowała swoista zmowa milczenia, aby tych informacji nie ujawnić.
Dlaczego?
Z prostej przyczyny. One były kompromitujące dla środowiska Platformy Obywatelskiej. Krzysztof Faliński był działaczem, który był w partii bardzo znany i bardzo aktywny. Ujawnienie tych informacji mogłoby naruszyć wizerunek całego środowiska. Prawdopodobnie dlatego nie ujrzały one światła dziennego. Stało się tak, mimo że zachodniopomorska Platforma robi dużo, żeby nagłaśniać problem pedofilii, organizuje różne działania i protesty. Działacze PO kilkakrotnie zawieszali buciki na kościołach w Zachodniopomorskiem, zwracając uwagę na problem pedofilii wśród księży. Jednakże gdy pedofilia pojawiła się w ich środowisku, nastąpiła zmowa milczenia. Nikt nie wieszał bucików na siedzibie PO. Nie podjęto też żadnych działań, by wyjaśnić, czy było więcej ofiar Krzysztofa Falińskiego. On funkcjonował w wielu środowiskach i miał kontakt z dziećmi. Ma obecnie 50 lat i istnieje duże prawdopodobieństwo, że historia, za którą został skazany, nie była jedyną. Nie sprawdzano tego w urzędzie, w którym pracował. Nikt niczego nie wyjaśniał i nie wprowadził procedur, aby zapobiegać takim przypadkom w przyszłości. Wydaje się, że powinno to zmusić do działania władze, aby wyciągnęły z tego jakieś wnioski, tak aby ludzie, którzy mają przeciwdziałać przestępstwom narkotykowym, nie byli zdegenerowani i sami uzależnieni od narkotyków. Zwłaszcza że Faliński zajmował się problematyką związaną z narkotykami wśród dzieci, to bardzo było niebezpieczne. On współpracował m.in. ze stowarzyszeniem „Powrót z U”, które zajmuje się nastolatkami mającymi problem z uzależnieniem. To są bardzo młodzi ludzie. On tam pracował jako terapeuta. Był też terapeutą w ośrodku Symetria. Brał również udział w wielu programach, które były kierowane do nieletnich.
Media opozycji zarzucają Ci ujawnienie danych pozwalających na identyfikację ofiary przestępstwa. My postanowiliśmy prześledzić 10 przykładów, jak media opozycji ujawniały dane ofiar pedofilii wśród księży. Schemat jest niemal zawsze ten sam. Jest podana miejscowość i nazwa parafii oraz wiek ministranta. Ta informacja o wieku ofiary pochodzi standardowo z sądowych komunikatów. Później w artykułach pojawia się często krytyka lokalnej społeczności, która nie potrafiła przeszkodzić patologii, bo ksiądz to osoba wpływowa. O ile dla przeciętnego czytelnika ci lokalni ministranci są anonimowi, o tyle lokalna społeczność łatwo ich identyfikuje. Szczególnie jeśli sprawa była tam znana wcześniej. Trzeba przyznać, że również w mediach opozycyjnych zdarzają się publikacje, w których dziennikarz podejmuje wysiłek, by utrudnić identyfikację ofiar. Bezspornie tak było także w Twoim przypadku.
W mediach pojawiły się kłamliwe informacje, jakobym ujawnił dane osobowe ofiar. Pierwszy podał to Tomasz Terlikowski i niestety kłamstwo to krąży do dzisiaj i jest powielane. Tymczasem nic takiego nie miało miejsca. Jedyną rzeczą, którą ujawniłem, było to, że poszkodowani to dzieci znanej parlamentarzystki. Nie posłanki, tylko parlamentarzystki. Nie napisałem, że to członkini Platformy Obywatelskiej. Nie napisałem, z jakiego okręgu zasiada w parlamencie. Parlamentarzystów mamy 560, w tym kobiet jest ponad 160. Nie podałem więc informacji, które identyfikowałyby te osoby.
Przeciętny Kowalski nie wiedział, o kim mowa, ale jak się okazało, okrzyki, że zidentyfikowaliśmy ofiary, pojawiły się ze strony działaczy PO.
Bo wielu z nich prawdę znało już wcześniej, ale milczało. Teraz z ich strony poszła fama, o kogo chodzi. Dodatkowe dane, których ja nie podawałem, ujawniali politycy i inne media. To w ich wypowiedziach pojawiła się informacja o przynależności partyjnej czy okręgu. Potem ukazały się informacje w internecie, ale ja nie miałem na to wpływu. Podawali te szczegóły również politycy Platformy Obywatelskiej. Też nie miałem na to wpływu.