Ofiary demokracji warczącej przemówiły. Tortury, przemoc i bezprawie » więcej w Gazecie Polskiej! CZYTAJ TERAZ »

Dzieci Warszawy. Wyjątkowy tekst o najmłodszych powstańcach roku 1944

Dla Polski, odrodzonej po dziesięcioleciach niewoli, germanizacji i rusyfikacji, dzieci były największym skarbem. Były przyszłością, obietnicą lepszego jutra, nadzieją. Rówieśnicy Niepodległej, Dzieci Wolności były najlepszym, co osiągnęła Polska w ciągu krótkich 19 lat suwerennego bytu – pokoleniem kochającym Ojczyznę, gotowym żyć i pracować dla Niej. I choć w Polsce „nie chciał nikt, żeby dzieci walczyły”, to w chwili próby nikt nie był zdziwiony, gdy okazało się, że stanęły one w pierwszym szeregu.

na zdj.sanitariuszka na pl. Dąbrowskiego / st. strz. Karol Lewandowski „Karolek” ze Zgrupowania „Żniwiarz” przed domem przy ul. Mickiewicza 34
na zdj.sanitariuszka na pl. Dąbrowskiego / st. strz. Karol Lewandowski „Karolek” ze Zgrupowania „Żniwiarz” przed domem przy ul. Mickiewicza 34
WIESŁAW CHRZANOWSKI „WIESŁAW, ŹRÓDŁO: MPW / STEFAN LEWANDOWSKI, ŹRÓDŁO: MPW /

Geniusz Victora Hugo stworzył postać Gavroche’a, dwunastoletniego chłopca, który wiedziony bezbłędnie działającym u dzieci kompasem moralnym, instynktownie rozpoznając zło i wybierając dobro, staje po stronie republikańskich powstańców paryskich z roku 1832 i ginie na barykadzie przy klasztorze Saint-Merri. Gavroche stał się symbolem dziecka walczącego o słuszną sprawę. Ilu geniuszy pióra na miarę Hugo potrzebowałaby Polska, aby opisać swoje dzieci walczące w Powstaniu Warszawskim?

Wzorce polskie

Unikatowa polska historia wytwarzała unikatowe wzorce. Walka Drzymały może jeszcze w zniewolonej przez Anglię Irlandii zyskałaby uznanie, polskie powstania admirowali ci, których przemoc pozbawiała wolności. Dzieci polskie jednak odpowiedników nie mają: „[...] Z niejaką dumą pragnę donieść światu, że wyhodowaliśmy dzięki wojnie nową odmianę dzieci. Nasze dzieci nie lubią bajek, bawią się w zabijanie, na jawie i we śnie marzą o zupie, chlebie i kości. Zupełnie jak psy i koty”. Do dzieci z Oblężonego Miasta opisanego przez Księcia Poetów zdecydowanie należą dzieci z Wrześni i Orlęta Lwowskie. I jedne, i drugie nie miały wątpliwości, doskonale wiedziały, że do triumfu zła wystarczy obojętność i strach ludzi przyzwoitych.

My z Tobą, Boże, rozmawiać chcemy,
lecz „Vater unser” nie rozumiemy,
i nikt nie zmusi nas Ciebie tak zwać,
boś Ty nie Vater, lecz Ojciec nasz.

Jak to z niemieckim wdziękiem ujął cesarz Wilhelm II: dzieci wrzesińskie, nie godząc się na modlitwę po niemiecku, objawiły „polską butę ubliżającą niemczyźnie”. Za to czekały ich rózgi i kary więzienia. Nikt nie sądził, że to łagodny wstęp do tej szczególnej odpowiedzialności Niemców za polską kulturę. U zarania polskiej niepodległości, gdy okazało się, że za każdy skrawek polskiej ziemi trzeba będzie zapłacić krwią, do walki o polski Lwów obok dorosłych stanęły Orlęta: w obronie miasta zawsze wiernego zginęło ponad stu żołnierzy, niemających w chwili śmierci 18 lat. Wśród nich Antoni Petrykiewicz i Jerzy Bitschan: dwóch 14-latków. Antoś jest najmłodszym w naszej historii kawalerem Orderu Virtuti Militari. Jednak... pewnie polskie dzieci lubiły bajki i wierszyki. Ale polskie bajki były tak bardzo polskie, przeniknięte tęsknotą za wolnością, jak ta o rycerzach śpiących w górach. A deklamowane przez maluchy polskie wierszyki zaczynały się od słów „Kto Ty jesteś? Polak mały...”, a kończyły się „Coś jej winien? Oddać życie”.

Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój...

Pięć lat zła, grozy i śmierci. Pięć lat niszczenia wszystkiego, co piękne, dobre i słuszne. Pięć lat okupacji. Młodzi ludzie z właściwą ich wiekowi wrażliwością, instynktownym waloryzowaniem drugiego człowieka i rzeczywistości nie mogli wyjść z tego cało. Nie mogli zachować młodzieńczej naiwności i niewinności. Sprawiedliwość żądała, by zbrodnia poniosła karę: i to nie tę wymierzaną przez Boga w innej rzeczywistości, lecz tu i teraz, jeszcze na tym świecie.

Powstanie musiało wybuchnąć. Armia Krajowa była wojskiem o nadzwyczajnym, niezwykłym morale, które trudno byłoby porównać z czymś innym w najnowszej historii świata. Ale to morale wymagało paliwa: przekonania o słuszności sprawy, dla której podejmuje się walkę, wiary w autorytet przywódców, wreszcie świadomości konieczności działań. Konieczności wynikającej nie z rachub na zwycięstwo, lecz z wartości celu. A celem tym była wolność. Choćby na chwilę, choćby zamykająca się w łopocie biało-czerwonej zatkniętej na gmachu Dworca Pocztowego, w uśmiechach rozkwitających na umorusanych twarzach harcerzy z „Zośki”, w podniesionych do góry rękach butnych jeszcze wczoraj Szwabów. Któż mógłby zatrzymać wolne dzieci Warszawy, chcące wypełniać swój obowiązek? Na dziesiątkach powstańczych fotografii widzimy chłopców w za dużych hełmach, z granatami, karabinami. I ze szczęściem malującym się na ich dziecinnych buziach. Albo z powagą: przecież biegną z ważnym meldunkiem albo niosą wyczekane przez kogoś listy nadane w powstańczej poczcie.

„Orzeł Biały” miał grób na Ceglanej

Wojtuś Zalewski, strzelec ochotnik, w walce od 1 sierpnia, 11-letnie dziecko wojennej Warszawy o dumnym pseudonimie „Orzeł Biały”. Znał każdy zaułek, każde podwórko i piwnicę, więc został zwiadowcą w batalionie „Chrobry II”. Drobny chłopiec przechodził trasą, którą nie przeszedłby dorosły: przez niemieckie pozycje aż do Dworca Głównego, gdzie przez kilka godzin pilnie obserwował Niemców, liczył żołnierzy i uzbrojenie. Dwa tygodnie później, przez piwnice, gruzy i zakamarki ruin wyprowadził z okrążenia odcięty III pluton sierżanta „Grzesia”. „Orzeł Biały” przeżył jeszcze tydzień – padł pod niemieckim ogniem na Ciepłej, gdy biegł z meldunkiem. Koledzy z oddziału nie zostawili go – pod gradem kul ściągnęli ciało Wojtusia z ulicy. Nakręcili to filmowcy z ekipy Biura Informacji i Propagandy KG AK. To jedna z najbardziej przejmujących fotografii powstańczych: gdy Mieczysław Mirecki „Błyskawica” niesie bezwładne, martwe ciałko „Orła Białego”. I drugi kadr: na podwórku na Ceglanej 3 grób Wojtusia, nad nim wyprężeni żołnierze AK prezentujący broń i ksiądz major Zbłowski „Struś” odmawiający modlitwę...

Różyczka

,,...malowali krajobrazy w żółte ściegi pożóg, wyszywali wisielcami drzew płynące morze... odchowali cię w ciemności, odkarmili bochnem trwóg...”.

Takie było dzieciństwo tych najmłodszych, którzy nie pamiętali wolnej Polski, którym niemieccy najeźdźcy odebrali radość, beztroskę pierwszych lat, rodziców. Gdy wybuchła wojna, Różyczka miała trzy lata, siedem – gdy jej ojca zabili gestapowcy, osiem – gdy stawiła się do pracy w powstańczym szpitalu kompanii „Koszta” na Moniuszki 11. „Róża była zawsze bardzo uparta – koniecznie chciała pomagać w szpitalu”. I pomagała. "Podawała rannym wodę, odganiała muchy, które były prawdziwą plagą... I przywoływała uśmiech na twarzach” – wspominała jej siostra Zofia Goździewska. Nie sposób się było nie uśmiechnąć, patrząc na Różyczkę z wielką kokardą na włosach, w zgrzebnej sukienczynie przewiązanej sznurkiem, z opaską czerwonego krzyża i malutką flagą polską przypiętą do góry nogami. Jej uśmiech na buzi to cudowny uśmiech dziecka, w którym nadzieja, że będzie lepiej, że musi być lepiej, wygrywa z bólem i złem, jaki przyniosło dotychczasowe życie.

Najmłodsi żołnierze świata
„niewiedza o zaginionych 
podważa realność świata [...] 
musimy zatem wiedzieć 
policzyć dokładnie” 

– pisał Herbert. A my nie jesteśmy w stanie policzyć naszych dzieci poległych, zamordowanych, zmarłych w „walce z władzą nieludzką”. Tylu chłopców zawyżało swój wiek, oszukiwało dowódców AK, byle być przyjętym do oddziału, dostać karabin z jednym nabojem, stary pistolet lub choćby butelkę z benzyną. Gdy po zaprzestaniu walk, w październiku 1944 r., żołnierze AK szli do niewoli, było ich około 15 tys. Wśród nich ponad 1100 nie miało 18 lat. A to nie byli wszyscy: najdzielniejsi z dzielnych, „Zawiszacy”, czyli dziewczęta i chłopcy w wieku 11–15 lat, tworzący od 4 sierpnia Harcerską Pocztę Polową, opuszczali stolicę jako cywile, z rodzinami.

Grupa chłopców łączników na ul. Sienkiewicza, FOT. MARIAN GRABSKI „WYRWA”, ŹRÓDŁO: MPW

Na podstawie umowy z 2 października wszyscy powstańcy uzyskali status żołnierzy, trafiali więc do niemieckich obozów jenieckich. W obozie w Lamsdorf – dzisiaj Łambinowice – znalazło się około 600 żołnierzy AK niemających 18 lat, w tym trzech kawalerów Orderu Virtuti Militari i osiemnastu Krzyża Walecznych. Wielu z nich nie doczekało wolności. Dla Niemców łamanie słowa było normą: strażnik zastrzelił 14-letniego Tadeusza Góreckiego za to, że próbował podnieść główkę kapusty rzuconą przez jeńca francuskiego, kilku chłopców-żołnierzy zmarło z niedożywienia, kilku zastrzelono w czasie próby ucieczki. Ostatnich trzech zginęło – o ironio – 8 maja 1945 r., gdy sowieckie samoloty ostrzelały kolumnę jeńców pędzonych przez Niemców na zachód.

„…jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec”

Co roku odzywają się głosy pytające, czy Powstanie Warszawskie miało sens, albo wręcz oskarżające przywódców politycznych i wojskowych o zbrodnię. Co roku przywoływane są dzieci Warszawy, które zginęły w ciągu 63 dni walk.

Takie pytania i wątpliwości są niegodne, bowiem pomniejszają wielkość ofiary, jaką decydowali się złożyć Ojczyźnie ci, którzy szli do powstania – a do tego nie ma prawa nikt, zwłaszcza pluszowo-kanapowi współcześni teoretycy. Nikt nie mógł wyjąć młodym Polakom z oczu szkła bolesnego obrazu dni, nie mógł zakryć grobów płaszczem, zetrzeć z włosów czarnego pyłu gniewnych lat. Umierali ci najlepsi, najbardziej wrażliwi, najbardziej kochający. Nam pozostaje ból, pamięć i zobowiązanie.


Artykuł jest częścią specjalnego dodatku historycznego do najnowszego numeru tygodnika "Gazeta Polska". Znajdą w nim Państwo inne teksty na temat tego wydarzenia. Zapraszamy do kiosków!
 

 



Źródło: Gazeta Polska

 

#Powstanie Warszawskie #mali powstańcy

Tomasz Panfil