Problem frekwencji na demonstracjach organizowanych przez sympatyków „opozycji totalnej” pojawia się praktycznie podczas każdej z nich. Nie inaczej było tym razem. W sobotnim Marszu Wolności według szacunków posłów PO udział miało wziąć co najmniej 100 tys. osób. Jednak mimo szerokiej i nachalnej promocji tego wydarzenia do Warszawy przyjechała zaledwie garstka z nich.
Pierwsze szacunki na temat frekwencji Marszu Wolności podały media sprzyjające opozycji, według których pół godziny po planowanym starcie na placu Zamkowym w Warszawie zebrało się 7–10 tys. osób. Zupełnie inaczej widział to Bartosz Milczarczyk, rzecznik warszawskiego ratusza, który poinformował, że w pochodzie idzie ok. 90 tys. osób. Natomiast marszałek Senatu Bogdan Borusewicz ze sceny ustawionej na placu Bankowym poinformował, że na demonstrację przybyło aż 100 tys. przeciwników obecnej władzy.
Co ciekawe, z danych przedstawionych przez policję wynika, że w kulminacyjnym momencie pochodu było 12 tys. osób. Ta informacja nie spodobała się posłowi PO Janowi Grabcowi, który zagroził policji, że „kłamcy zostaną rozliczeni”.
Jednak frekwencja to niejedyny blamaż sobotniej manifestacji. Okazuje się, że część uczestników nie wiedziała, w jakim celu pojawiła się na pochodzie.
Więcej na ten temat w poniedziałkowym wydaniu „Gazety Polskiej Codziennie”.
Reklama