Kult młodego powstańca zmieszany jest tu z błotem. Nie ma ludzi dobrych i złych. Nie wiadomo też, czym jest honor i lojalność. A bohaterem jest tchórz. Patronat medialny nad filmem „Był sobie dzieciak” ma m.in. „Gazeta Wyborcza”. Polski Instytut Sztuki Filmowej przeznaczył na ten film z publicznych pieniędzy blisko 1,5 mln zł - pisze "Gazeta Polska Codziennie".
Gdy jego rówieśnicy w dramatycznych okolicznościach giną w walce o wolność, Marek (Rafał Fudalej) ukrywa się z kobietami. Podczas ewakuacji wkłada kobiecą chustkę.
– Ma kłopoty z identyfikacją płciową. Taki trochę chłopiec, trochę dziewczynka. Na szczęście właśnie Rafał Fudalej jest dokładnie takim facetem – opowiada o bohaterze swojego filmu Leszek Wosiewicz, scenarzysta i reżyser, w rozmowie z portalem Stopklatka.pl. Chłopiec zakochuje się w Irenie (Magdalena Cielecka), która jest folksdojczką walczącą po stronie Niemców.
Zaczynają romansować. Piją wino na gruzach, tańczą.
Znamienną sceną jest ta, w której w jednym ciemnym pomieszczeniu polują na siebie Irena, Marek, Niemcy i powstańcy. Scena jest tak poprowadzona, by widz stracił orientację, kto tu jest dobry, a kto zły. Nie wiadomo, komu kibicować. Wywołanie takiego zamętu zdaje się być misją reżysera.
O ile ta intencja po kilku minutach filmu wydaje się oczywista, o tyle nie wiadomo właściwie, dlaczego pojawiają się tu wulgarne sceny orgii seksualnej. Nie wiadomo, czemu ma służyć pokazanie pijanej folksdojczki pozwalającej na seksualne wyżycie się trzem Niemcom. Nie wiadomo też, dlaczego musi obserwować to przerażony Marek, który następnego ranka też zresztą zbliża się do kobiety.
Więcej w "Gazecie Polskiej Codziennie"
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Sylwia Krasnodębska