Śledztwo w sprawie śmierci technika pokładowego Jaka-40, chor. Remigiusza Musia, którego znaleziono powieszonego w końcu października 2012 r., ma zostać przez Prokuraturę Okręgową w Warszawie umorzone – podał portal Tvp.info. Śledczy nie znaleźli dowodów, że ktoś „pomagał” chor. Musiowi w doprowadzeniu do jego śmierci.
Według nieoficjalnych informacji portalu Tvp.info śledztwo może zakończyć się już za kilka dni.
„Analiza zeznań świadków, w tym rodziny lotnika i jego znajomych, wsparta profilem psychologicznym technika, nie pozwoliła na znalezienie jakichkolwiek dowodów wskazujących, że w śmierć Remigiusza M. mogą być zamieszane tzw. osoby trzecie. Motywem działania lotnika były kłopoty osobiste” – cytował jednego ze śledczych portal.
Kolejny świadek-samobójca
Śmierć chor. Musia była kolejnym zagadkowym zgonem kluczowego świadka w śledztwie smoleńskim – tak jak inne uznanym za samobójstwo.
Jego zeznania obciążały kontrolerów z wieży w Smoleńsku. Śmierć Musia może uniemożliwić w przyszłości udowodnienie przed sądem, że kontrolerzy złamali minimum lotniska – 100 m. Na tej wysokości piloci muszą podjąć decyzję, czy lądują, czy odchodzą na drugi krąg. Rosyjscy kontrolerzy polecili, według Musia, zejść Tu-154M do 50 m.
Wcześniej zginął, także śmiercią uznaną za samobójczą, naczelnik Federalnej Służby Bezpieczeństwa z Tweru, gen. Konstantin Moriew, który przesłuchiwał kontrolerów lotu ze Smoleńska.
Krąg osób, których zeznania mogły obarczyć winą za udział w doprowadzeniu do katastrofy pracowników rosyjskiej wieży kontroli lotów, dramatycznie się więc zawęził.
Gen. Moriew zginął w końcu sierpnia 2011 r. Ciało znaleziono w jego gabinecie. Uznano, że zastrzelił się z broni służbowej. Choć nie pozostawił listu pożegnalnego (podobnie jak Remigiusz Muś), śledczy przyjęli od razu wersję samobójstwa. Moriew został przydzielony do Tweru, któremu podlega lotnisko Siewiernyj w Smoleńsku, w 2007 r. Na jego terenie służyli oficerowie, którzy 10 kwietnia 2010 r. znajdowali się w wieży lotniska w Smoleńsku – mjr Wiktor Ryżenko i płk Nikołaj Krasnokutski.
Słyszał dwa wybuchy
Remigiusz Muś był bardzo ważnym świadkiem w śledztwie smoleńskim, a fakty przez niego podawane przeczyły oficjalnym ustaleniom.
Jak-40, na którym Muś był technikiem pokładowym, wylądował na smoleńskim lotnisku godzinę przed katastrofą Tu-154M.
– Komenda ta dla nas, Iła-76 i Tu-154 brzmiała: „Odejście na drugi krąg z wysokości nie mniejszej niż 50 m (po rosyjsku: „Uchod na wtaroj krug nie mienie piatdiesiat mietrow”) – mówił Remigiusz Muś, który słowa te usłyszał w radiostacji pokładowej. I nie mógł się pomylić, bo komenda była powtarzana trzykrotnie, a on doskonale znał język rosyjski.
Czym kierowała się wieża, podając Tu-154M 101, podobnie jak Jakowi-40 i Iłowi-76, komendy, że mogą zejść do 50 m? Nie wiadomo. Ale faktu, że one padły, Remigiusz Muś był całkowicie pewien.
Chor. Muś mówił również, że tuż przed katastrofą Tu-154 słyszał dwa wybuchy.
Zeznania Musia to koronny dowód
To chor. Muś poinformował przez radiostację pokładową kpt. Arkadiusza Protasiuka, dowódcę Tu-154M, że mgła na lotnisku się zagęściła. Właśnie od tego momentu – od informacji technika pokładowego Jaka-40, że widoczność we mgle spadła do 200 m, cztery minuty przed podanym przez MAK czasem katastrofy – nie ma w stenogramach żadnych rozmów między wieżą a Tu-154M 101, a także Jakiem-40 i tupolewem, oprócz „na kursie i ścieżce” i „horyzont 101” nie ma też rutynowych meldunków pilotów Tu-154.
Co ciekawe, prokuratura nie ujawniła dotychczas treści nagrania z magnetofonu Jaka-40, zarejestrowanego przez chor. Musia. (...)Dodajmy, że nagrania magnetofonu Jaka-40 to jedyne oryginalne nagranie rejestratora z miejsca katastrofy, jakie trafiło bez pośrednictwa Rosjan w polskie ręce.
Cały tekst został opublikowany w aktualnym numerze tygodnika "Gazeta Polska"
Źródło: Gazeta Polska
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Leszek Misiak,Grzegorz Wierzchołowski