Rozmowa zawiera takie wypowiedzi byłego premiera:
Minuta 100: „Przekręty szły, tak (…) w bankach zrobiono krętactwo, tylko naukowe. (…) W całej Europie nie ma drugiego kraju, który by tak lekkomyślnie sprzedał banki”.
Minuta 102: „Gangi kosmopolityczne rozkradły Polskę (...)”.
Minuta 111: „Ja zajmowałem się tym, co do mnie należało. Natomiast w otoczeniu moim bez przerwy tylko gry, sitwy i układy, i pokłony”.
Oleksy odnosił się przede wszystkim do pierwszej dekady naszej transformacji ustrojowej. Można – chcąc się pocieszyć – uznać, iż owo rozkradanie Polski miało miejsce na początku transformacji, gdy państwo nasze jeszcze nie okrzepło. Czy obecnie jednak, pod rządami ekipy Donalda Tuska – polityków wykształconych, nowoczesnych, nominowanych do rządzenia przez światły establishment medialny (wezwanie z okładki tygodnika „Polityka”: „Tusku, musisz”) – na pewno państwo polskie działa już zgodnie z interesem narodowym?
Nie. Państwo premiera Tuska nie działa zgodnie z interesem narodowym.
Nasza kasa w obce ręce
Skoro korzystamy z postkomunistycznych, tzw. lewicowych autorytetów, sięgnijmy po spostrzeżenia Włodzimierza Cimoszewicza. W grudniu 2012 r. mówił on dla białostockiego dodatku „Gazety Wyborczej”: „Na wymyśloną przez prezydenta tarczę przeciwrakietową mamy wydać 25 mld złotych, a według ministra obrony na resztę zakupów kolejne ponad 100 mld. Wszystko to w kraju, który należy do najsłabiej finansujących naukę i badania rozwojowe. Nasza gospodarka nie jest przygotowana do sprostania przyszłej konkurencji międzynarodowej, ponieważ nie jest innowacyjna, a my wydamy 40 mld dolarów na broń opracowaną i najczęściej produkowaną przez innych. Całkowite milczenie opinii publicznej w tej sprawie jest smutnym świadectwem naszego braku przygotowania do mądrego rządzenia własnym krajem”.
Obawy byłego premiera potwierdza niedawna analiza komandora Artura Bilskiego w „Do Rzeczy”, który pisze: „Plany zakupów MON mają się nijak do zapowiedzi wspierania polskiego przemysłu stoczniowego. Można (…) zapytać, w jaki sposób minister Siemoniak „z polskiego przemysłu zbrojeniowego” zamierza uczynić koło zamachowe gospodarki, skoro wszystkie zamówienia idą za granicę, bez zakupu licencji albo inwestycji w polski przemysł kompensujących nasze wydatki?”.
Premier nie potrafi
W ostatnich dniach dotarły do mnie głosy z tej części polskiego biznesu, który jest pro-Tuskowy i pro-platformowy. Jest taki, bo dzięki zanurzeniu w klientelistyczne sieci odnosi liczne korzyści ze współpracy ze spółkami skarbu państwa. Tych zwolenników obecnego układu rządzącego zaniepokoiła postawa władz ujawniona przy okazji projektu Jamał II: „Nie myśleliśmy, że ekipa PO–PSL jest aż tak bardzo nieprofesjonalna!”. Część naszego biznesu zaczyna sobie uświadamiać, że niekompetencja tej ekipy zaszła tak daleko, iż nie jest ona w stanie zadbać nawet o interesy własnego biznesowo-politycznego zaplecza. Ta część biznesu popiera Tuska, ale chce mieć w zamian przekonanie, że przynajmniej podstawowe interesy polskich grup biznesowych są chronione. Tymczasem…
Kolejne głosy idące z biznesu brzmią tak: Tylko naiwniacy poważnie traktują unijną narrację o równym traktowaniu kapitału, swobodzie jego przepływu itd. Porównując los stoczni polskich i niemieckich widać przecież jasno, że politycy w Berlinie jakoś umieją dbać o swoje firmy, zawsze coś znajdą w przepisach lub wywalczą korzystne dla ich firm rozwiązanie, a warszawscy tego nie potrafią albo nie chcą.
Polskie kryteria, zagraniczne korzyści
A jak wyglądają preferencje dla firm krajowych w przetargach publicznych, przynajmniej nieformalne? Żadnych, wręcz przeciwnie. Biznesmeni podają przykłady – warunkiem uczestniczenia w przetargu jest spełnienie określonych kryteriów, w tym dotyczących np. wielkości firmy, zrealizowanych zamówień. Często warunki są ustawione na wyrost, nieproporcjonalnie do charakteru zadania, tak że wiele krajowych firm ich nie spełni. Dla nich możliwość uczestniczenia to jedynie podwykonawstwo, ale śmietankę zgarnia firma zagraniczna.
Czasami stosuje się wymogi wręcz absurdalne, np. wymóg doświadczeń i realizacji z ostatnich trzech lat. Przedsiębiorca, który starał się uzyskać zlecenie od niemieckiej firmy, opowiada o następującym przypadku: „Pewna spółka kontrolowana przez skarb państwa zorganizowała przetarg na wybór doradcy do pewnej inwestycji. Warunkiem uczestniczenia było wykonanie w ciągu ostatnich trzech lat co najmniej trzech podobnych projektów. Sprawa o tyle kuriozalna, że w ciągu ostatnich trzech lat było w Polsce właśnie wszystkiego trzy takie projekty i siłą rzeczy szansa, że polska firma spełni to kryterium, było zerowe. Nie było żadnego uzasadnienia, dlaczego miałyby to być minimum trzy projekty i w ciągu tylko ostatnich trzech lat. Przetarg wygrała zatem firma międzynarodowa, mająca oddział w Polsce, która dla potrzeb tego przetargu przywołała swoje wszystkie międzynarodowe doświadczenia, mimo że zadanie i tak realizował lokalny zespół, który nie miał z tymi zagranicznymi projektami nic wspólnego, żadnego wsparcia z zagranicy nie dostał i na tle konkurencyjnych firm polskich był w ogóle mało doświadczony”.
Cały artykuł ukazał się w aktualnym wydaniu „Gazety Polskiej”