Jak dowiedziała się „Gazeta Polska”, Tu-154, który rozbił się pod Smoleńskiem, był pozbawiony systemu ochrony przeciwrakietowej, chroniącego przed atakami terrorystycznymi, w jaki wyposażone są nawet nasze casy i śmigłowce wojskowe. MON, pod kierownictwem Bogdana Klicha, wykreślił wniosek Dowództwa Sił Powietrznych podległego generałowi Andrzejowi Błasikowi o zainstalowanie tego systemu.
– W Tu-154M 101 nie było żadnej osłony przeciwrakietowej – tzw. systemu obrony biernej – bo Rosjanie nie zamontowali go podczas remontu – mówi „GP” wysoki rangą oficer Wojska Polskiego z kręgów zbliżonych do MON, pragnący zachować anonimowość.
Jak wyjaśnia, na polecenie gen. Błasika Szefostwo Wojsk Lotniczych, czyli gestor (zarządca, dysponent – przyp. red.), w porozumieniu z inżynierami z Inspektoratu Wsparcia Sił Zbrojnych wystąpiło o zamontowanie tego systemu, co było tym bardziej zasadne, że rządowe tupolewy wykonywały loty do Iraku i Afganistanu, gdzie mogły być zaatakowane przez terrorystów.
– Jednak Departament Zaopatrywania Sił Zbrojnych wykreślił ten wniosek, a także wiele innych propozycji modernizacji tupolewów, zgłoszonych przez podwładnych gen. Błasika. Wycięcie systemu obrony biernej MON uzasadnił… koniecznymi oszczędnościami – mówi.
W skład systemu obrony biernej wchodzą specjalne czujniki wykrywające odpalenie rakiet sterowanych drogą radiową lub na podczerwień, wyrzutniki flar (tzw. wabiki mylące przeciwnika) i dipoli, które mogły być odpalane automatycznie lub ręcznie, oraz aparatura sterowania. Systemy te są bardzo skuteczne, co potwierdziły ćwiczenia naszych samolotów transportowych.
Dzięki czujnikom można w samolocie wykryć sygnały wysyłane drogą radiową przez zamachowców „namierzających” samolot.
Koszt zainstalowania takiego systemu, jak mówi nasz informator, szacowano na ok. 2 mln zł. Zastanawiające, dlaczego rząd Tuska postanowił oszczędzić na kosztach instalacji osłony przed atakiem terrorystycznym, uznając je za zbyt duży wydatek, skoro za remont obu tupolewów w Samarze zapłacono aż ponad 59 mln zł?
Bogdan Klich zdawał sobie sprawę z zagrożenia
Jak ważnym elementem wyposażenia samolotu, niezbędnym dla zapewnienia bezpieczeństwa pasażerów, jest opisany wyżej system, dowodzi sytuacja z 27 października 2011 r., gdy podczas lotu wojskowej casy, którą leciała z Libii delegacja z ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim, zadziałał właśnie system obrony biernej przed atakiem rakiet. Z samolotu zostało wystrzelonych 40 flar, czyli wabików mylących wroga, namierzającego polską maszynę, co odnotowały czujniki systemu. Jak podawało radio RMF FM, którego reporter leciał z Sikorskim, uruchomienie systemu obronnego spowodował radar, którego miała użyć nowa ochrona lotniska w stolicy Libii, Trypolis. Według innej wersji, system zadziałał z powodu usterki. Tak czy inaczej, dowodzi to, że
zasadność wyposażenia w system ochrony biernej samolotu rządowego była niepodważalna, z czego zdawał sobie w pełni sprawę MON.
W system obrony biernej wyposażone są, jak mówi nasze źródło z kręgów zbliżonych do MON, wszystkie polskie samoloty Casa-295M, a także śmigłowce Mi-17–1V i Mi-24W polskiego kontyngentu w Afganistanie.
2 czerwca 2009 r. Ludwik Dorn zwrócił się z interpelacją do ministra MON: w jaki system obrony biernej wyposażone są śmigłowce stanowiące wyposażenie polskiego kontyngentu w Afganistanie i czy system obrony biernej śmigłowców jest adekwatny do zagrożenia? Minister Bogdan Klich odpowiedział, że śmigłowce wyposażono w emitery podczerwieni, rozpraszacze gazów wylotowych silnika oraz wyrzutniki flar i dipoli, zapewniające obronę w pierwszej fazie misji oraz w urządzenie informujące załogę o promieniowaniu radiolokacyjnym.
„Jednocześnie pragnę podkreślić, że w ostatnich miesiącach 2008 r. stwierdzono dysponowanie przez rebeliantów znaczną liczbą przenośnych zestawów przeciwlotniczych typu MANPADS (Man Portable Air Defense Systems) naprowadzanych na podczerwień. Wystąpiła konieczność wyposażenia śmigłowców w dodatkowe systemy obrony biernej. Niezbędne są rozwiązania zdolne do wykrycia zbliżającego się pocisku rakietowego, ostrzeżenia załogi i automatycznej reakcji przez sekwencyjne odpalenie flar oraz dipoli zakłócających. W czerwcu br., na wniosek Dowództwa Wojsk Lądowych, zainicjowano procedurę zakupu systemów automatycznej obrony biernej śmigłowców w ramach pilnej potrzeby operacyjnej” – napisał minister Klich. Szef resortu obrony, jak widać, zdawał sobie sprawę, jak ważnym elementem dla bezpieczeństwa pasażerów jest system obrony biernej.
Jak było w przypadku Tu-154M 101? Jak podkreśla nasze źródło,
gen. Andrzej Błasik, dowódca Sił Powietrznych, trzygwiazdkowy generał, nie miał nic do powiedzenia. Jednogwiazdkowy generał, dyrektor Działu Zaopatrywania Sił Zbrojnych, nie wziął pod uwagę wniosków podwładnych dowódcy Sił Powietrznych. Gen. Błasik mógł jedynie poprzez szefa Wojsk Lotniczych, czyli gestora w myśl decyzji MON, sugerować, co trzeba zmodernizować, a także jakie nowe systemy zamontować.
– Niestety, zlekceważono to albo były inne powody, dla których nie wzięto pod uwagę tych wniosków – mówi wysoki oficer Wojska Polskiego z kręgów zbliżonych do MON.
Protesty w sprawie remontu „trafiały do kosza”
– Gen. Andrzej Błasik nie tylko wnioskował m.in. o zainstalowanie opisanego wyżej systemu, ale sprzeciwiał się wysłaniu do remontu rządowych Tu-154M do całkowicie nieznanych inżynierom z 36. Specjalnego Pułku Transportowego Lotnictwa zakładów w Samarze, określanych przez nich jako firma „krzak”. Sprzeciwiał się też wysłaniu samolotów do remontu w Lotniczych Zakładach Remontowych w Mineralnych Wodach (miasto w Rosji, w Kraju Stawropolskim, na przedgórzu Wielkiego Kaukazu), bo i takie były propozycje. Gen. Błasik chciał, aby remont był przeprowadzony w zakładach WARZ-400 we Wnukowie pod Moskwą, które od początku dokonywały przeglądów okresowych i remontów naszych „tutek” – mówi nam były oficer 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego.
Problem z wysłaniem samolotu do remontu zaczął się, gdy mimo wielu starań Dowództwa Sił Powietrznych nie podpisano na czas umowy z WARZ-400, tłumacząc to problemami z rozstrzygnięciem przetargu. Wtedy w kręgach MON i Siłach Powietrznych zaczęły się pojawiać pogłoski, że remont nie będzie prowadzony w Moskwie, tylko w Samarze albo w Mineralnych Wodach.
Zakłady „Awiakor” w Samarze, gdzie skierowano Tu-154, wchodzą w skład holdingu Russian Machines, będącego częścią koncernu przemysłowo-finansowego Basic Element z siedzibą w Moskwie. Założycielem i właścicielem Basic Element jest Oleg Władimirowicz Deripaska, jeden z najbogatszych Rosjan, zawdzięczający swoją karierę przychylności Władimira Putina.
– Właśnie w obawie, aby nie zlecono remontu którejś z tych firm, dowódca Sił Powietrznych oprócz ostrego pisemnego sprzeciwu, odpowiednio uargumentowanego, skierowanego do dyrektora Departamentu Zaopatrywania Sił Zbrojnych MON, spowodował, że podobne pismo wystosował Główny Inżynier z Inspektoratu Uzbrojenia w Bydgoszczy. Sam gen. Błasik nie mógł tego zrobić, aby nie był posądzony o wtrącanie się do procedury przetargowej. Prawo do podpisywania umów na remonty miał wówczas Departament Zaopatrywania, jednak umowy podpisywano przez pośrednika – Bumar – relacjonuje były oficer 36. SPLT.
Jak mówi,
przeciwko planom rządu Tuska protestował nie tylko dowódca Sił Powietrznych, ale także Bumar, pośredniczący w dotychczasowych remontach, który otrzymał pisma z Wnukowskich Zakładów Remontowych Samolotów – WARZ-400, w których specjaliści z tej firmy dawali wprost do zrozumienia, że remont w innych zakładach niż WARZ-400, które mają wieloletnie doświadczenie i skompletowaną dokumentację dotyczącą polskich tutek, jest pomysłem nieodpowiedzialnym. Co więcej, napisali oni, że WARZ-400 nie przekaże dokumentacji remontowej samolotów poza zakład. Wówczas Bumar wystosował ostry protest w sprawie planów remontowych do MON. Interweniował w tej sprawie kilkakrotnie. Nie wpłynęło to jednak na plany rządu Tuska. Dowódca Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik nie miał wpływu na tę decyzję.
Decyzja rządu Tuska była tym bardziej zdumiewająca, że – jak informowała agencja lotnicza Altair – MON wybrało wykonawcę remontu bez analizy propozycji cenowych innych oferentów. Skoro nie decydowała ani fachowość, ani cena, czym kierowała się ekipa Donalda Tuska?
Więcej w tygodniku „Gazeta Polska”
Źródło: Gazeta Polska
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Leszek Misiak,Grzegorz Wierzchołowski