KSIĄŻKA | ZGODA - rząd i służby Tuska w objęciach Putina Zamów zanim Tusk zakaże tej książki!

Zagłodzić PiS finansowo, a potem zdelegalizować. Plan Tuska na zniszczenie opozycji

Wbrew naciskowemu materiałowi „19:30”, członkowie PKW wciąż nie podjęli decyzji, czy odebrać miliony złotych z subwencji PiS, choć rządzący mają w niej większość – dowiedziała się „Gazeta Polska”. Państwowa Komisja Wyborcza jest zasypywana wulgarnymi mailami i listami. – Coś niesamowitego – opowiada "Gazecie Polskiej" osoba zaznajomiona ze sprawą. Takich nacisków jak na PKW jeszcze nigdy nie wywierała wprost żadna administracja rządowa na teoretycznie niezależny organ. Donald Tusk chce utorować sobie drogę do „zagłodzenia” opozycji i wygranej kandydata KO w wyborach prezydenckich.

Państwowa Komisja Wyborcza
Państwowa Komisja Wyborcza
Piotr Galant - Gazeta Polska

Do 29 sierpnia potrwa przeciąganie liny i oczekiwanie na głosowanie PKW w sprawie uchwały na temat sprawozdań finansowych komitetów wyborczych, które mają swoich przedstawicieli w parlamencie. Według Kodeksu wyborczego komisja miała pół roku na podjęcie decyzji, a termin upłynął w lipcu. Prawo jednak nie sankcjonuje zwłoki w poczynaniach członków PKW, więc teoretycznie sprawa ponad 25 mln zł rocznej subwencji mogłaby przeciągać się miesiącami. PiS grozi utrata do 75 proc. środków, ale eksperci, również nieprzychylni prawicy, są zgodni, że na tak drastyczne rozwiązanie PKW nie przystanie, wskazując na maksymalnie 10 mln zł. Przed kampanią prezydencką byłaby to i tak dotkliwa strata. Kodeks wyborczy precyzuje, że komitetom nie wolno przyjmować „korzyści majątkowych o charakterze niepieniężnym”, jak choćby darowizn rzeczowych, czy korzystać z darmowych usług. Z kolei w kluczowym art. 144 czytamy, że podstawą do odrzucenia sprawozdania finansowego komitetu wyborczego są udowodnione „korzyści majątkowe o charakterze niepieniężnym”. I tego doszukują się członkowie PKW w dokumentach przesyłanych z instytucji podległych koalicji rządzącej. PKW bierze pod lupę sprawozdania komitetów wyborczych za okres od 8 sierpnia do 13 października 2023 roku, a więc od początku do końca kampanii wyborczej do Sejmu i Senatu. KO przekonuje, że NASK wykonywał badania sondażowe dla gabinetu Mateusza Morawieckiego, a poseł Krzysztof Szczucki wykorzystywał stanowisko prezesa Rządowego Centrum Legislacji, by dostać się w wyborach do Sejmu.

Chcą zabrać PiS nie tylko subwencję

– Dotacja podmiotowa dla PiS wynosi około 30 mln zł z racji tego, że wprowadziło konkretną liczbę posłów do Sejmu, a wydatki na kampanię wyniosły 40 mln zł. Największej partii opozycyjnej grozi zabranie tych środków plus corocznej subwencji z budżetu: przypada jej około 25 mln zł, a więc do 75 proc. tej kwoty. To ogromne środki na codzienne funkcjonowanie

– wskazuje „Gazecie Polskiej” były członek PKW w latach 2019–2024 Dariusz Lasocki. Radca prawny nie ma wątpliwości, że PKW ugnie się pod naciskami Koalicji Obywatelskiej i obetnie maksymalnie dużo środków. – Tylko że należy to szczegółowo uzasadnić. W moim przekonaniu nie da się tego zrobić, bo nie podano konkretnych kwot, a PKW nie jest od tego, by wydawać wyroki na podstawie medialnych doniesień. Po zmianie władzy wystarczy kogoś obrzucić wyzwiskiem, że jest „złodziejem”, i to wystarczy. Rządzący zapominają o zasadzie domniemania niewinności. Publicystyka ze strony KPRM i ministrów nie może być zatem podstawą do wydania decyzji o obcięciu subwencji – zaznacza Dariusz Lasocki. Otoczenie Tuska i część prawników wskazują natomiast, że gdy PKW odbierała miliony PSL, Nowoczesnej czy Razem, to nie było aż takiej wrzawy. – Bo to były zupełnie inne sytuacje. Skarbnicy partii zrobili coś, czego zabrania Kodeks wyborczy: przelewali środki z rachunku partii na konto komitetu wyborczego. To są zupełnie inne przypadki – tłumaczy były członek PKW. I ostrzega KO oraz formacje koalicyjne, że odrzucenie sprawozdania finansowego KW PiS będzie mieczem obosiecznym. W przyszłości podobne kłopoty będą czekać potencjalnie triumfujących. 

PKW odracza głosowanie do 29 sierpnia

– Tak jak miało to miejsce do tej pory w przypadku każdego z komitetów, wszelkie informacje mogące mieć wpływ na ocenę zgodności z prawem gospodarki finansowej partii politycznych i komitetów wyborczych są wykorzystywane w trakcie badania sprawozdań. W wyniku badania, sprawozdanie może zostać przyjęte bez zastrzeżeń, przyjęte ze wskazaniem uchybień lub odrzucone w przypadkach określonych przepisami wskazanych ustaw. Następuje to w drodze podjęcia przez Państwową Komisję Wyborczą uchwały, która opatrzona jest uzasadnieniem wskazującym podstawy faktyczne i prawne rozstrzygnięcia. Na uchwałę odrzucającą sprawozdanie służy partii/komitetowi skarga do Sądu Najwyższego. Konsekwencje odrzucenia sprawozdania (zmniejszenie kwoty przysługującej dotacji podmiotowej i zmniejszenie kwoty subwencji na działalność statutową partii lub utrata prawa do subwencji) określają przepisy właściwej ustawy. Państwowa Komisja Wyborcza nie zajmuje stanowiska w sprawach gospodarki finansowej partii politycznych i komitetów wyborczych w innej formie i nie komentuje informacji na ten temat przed podjęciem uchwał w tych sprawach

– powiedział „Gazecie Polskiej” Marcin Chmielnicki, rzecznik Krajowego Biura Wyborczego. 

Do tej pory w III RP rządowe pikniki wyborcze czy bezpośrednie zaangażowanie ministrów w kampanie budziły co najwyżej zastrzeżenia i krytykę.

Campus Polska Przyszłości, zorganizowany na potrzeby kampanii prezydenckiej Rafała Trzaskowskiego, jest partyjną maszynką, finansowaną też z niemieckich źródeł. Premierzy Ewa Kopacz i Donald Tusk słynęli z wyjazdowych posiedzeń rządu, które były w oczywisty sposób obliczone na uzyskanie efektu wyborczego. Ministrowie przed dojściem PiS do władzy w 2015 roku wozili ze sobą nawet meble. Niedawno w kampanii samorządowej członkowie rządu mocno zaangażowali się w promocję kandydatów KO, łamiąc tym samym Kodeks wyborczy. Szczególnie widać to było na przykładzie Krakowa, gdzie Aleksandra Miszalskiego wspierał sam Donald Tusk, ale też Sławomir Nitras, Andrzej Domański, Bartłomiej Sienkiewicz czy Adam Szłapka. Ba, Rafał Trzaskowski tuż przed wyborami w Warszawie zaprezentował kładkę w stolicy, szeroko komentowaną w mediach. Filmik promujący inwestycję kosztował grubo ponad 100 mln zł.

Rozdawanie wozów strażackich? To już było. W 2014 roku Teresa Piotrowska, wówczas szefowa MSW, przekazywała je Szkole Głównej Służby Pożarniczej w Warszawie. Z kolei w 2011 roku kandydat na posła PO Jarosław Stolarczyk w kampanii rozdawał tablety, a jego fundacja płaciła za bezpłatny dostęp do Internetu dla odwiedzających jego łódzkie stoisko. Nikt po 2015 roku nawet nie myślał o odbieraniu subwencji dla opozycji za tego typu nadużycia.  

Wokół środków dla PiS dochodzi do skandalicznych nacisków, wywieranych wprost w mediach na członków PKW ze strony Macieja Berka – przewodniczącego Komitetu Stałego Rady Ministrów, Jana Grabca – szefa KPRM, oraz Romana Giertycha. Jeden z członków PKW, Maciej Kliś, wybrany w nowej kadencji Sejmu, zasiada jednocześnie w zarządzie państwowego Banku Gospodarstwa Krajowego, podlegającym premierowi Tuskowi. To nasuwa oczywiste pytania o konflikt interesów, gdy Kliś będzie głosował w sprawie sprawozdania komitetu wyborczego PiS.

Rządy Tuska i Kopacz brały aktywny udział w kampaniach. I nic

 – Nikt nie poddawał pod dyskusję organizacji Campusu Polska Przyszłości, który był ściśle związany z kampanią wyborczą. Dopóki nie wpłyną dokumenty z NASK i RCL do PKW, trudno przesądzać, jaka będzie decyzja w sprawie uchwały komisji. Nawet jeśli członkowie wchodzą na posiedzenie i analizują materiały, to trudno od razu się do nich odnieść. Nadzieja była taka, że decyzja zapadnie na ostatnim posiedzeniu, ale tak się nie stało

– ocenia nasze źródło.

– PKW potraktowała zapis z Kodeksu wyborczego jako wskazanie techniczne. Widać, że inne komitety, poza KO, które silnie naciskały na PKW w sprawie subwencji dla PiS, wyraźnie spasowały

– dodaje. Jaki był powód? – Gdy okazało się, że istnieje groźba, iż żaden z nich może nie otrzymać dotacji podmiotowej, to członkowie PKW mieli blisko 2 tygodnie spokoju w pracy – mówi. – To, co mówią w stacjach telewizyjnych ministrowie Jan Grabiec czy Marek Berek, jest niedopuszczalne. Politycy próbują wciągnąć PKW do dyskusji w przestrzeni medialnej. Nigdy w takich połajankach nie brano udziału – tłumaczy.

Inny rozmówca „Gazety Polskiej” wskazuje na skutki ogromnej presji, jakiej jest poddawana PKW tylko w kontekście milionów złotych dla PiS. Organ ten jest wręcz zasypywany pogróżkami i inwektywami przez przeciwników partii Jarosława Kaczyńskiego. Członkowie czytają też to, co wypisują internauci w mediach społecznościowych. – Ile przychodzi codziennie gróźb, wulgaryzmów… To jest po prostu szokujące. Osobom niezorientowanym wydaje się, że gdy minister Berek w telewizji coś mówi, to nie wywiera nacisku. Potem rzeczywistość jest taka, że uderza się w PKW. Widać frustrację, bo mimo nacisków PKW nie angażuje się w dyskusję – podkreśla nasze źródło. 

Kaczka dziennikarska w „czystej wodzie” 

Redakcja serwisu „19:30” TVP w ubiegłym tygodniu triumfalnie ogłosiła, że PKW obetnie roczną subwencję PiS, odrzucając sprawozdanie finansowe partii Jarosława Kaczyńskiego. To o tyle niezrozumiałe, jeśli faktycznie doszłoby do przecieku z PKW, że uchwała zostanie podjęta 29 sierpnia. A nawet z wypowiedzi Ryszarda Kalisza, antypisowca z krwi i kości, niedawno wybranego do PKW przez Sejm, wynika, że członkowie nie otrzymali jeszcze wszystkich dokumentów. Te z NASK czy RCL – dla rządu absolutnie kluczowe dowody na nienależyte finansowanie kampanii PiS – miały wpłynąć do 9 sierpnia. Do emisji materiału w „19:30” nie trafiły natomiast na biurko zasiadających w PKW. – Absolutna kaczka dziennikarska i manipulacja wyssana z palca, która jest elementem wywierania wpływu na komisję. Takie materiały mają za zadanie kreować rzeczywistość życzeniową jednego z komitetów – nie zostawia wątpliwości jedna z osób znających omawianą kwestię. – Są dni, gdy o tej samej godzinie po kolegiach redakcyjnych największych mediów liberalnych przychodzą do PKW te same pytania z tym samym błędem. Dziennikarze nie rozróżniają subwencji od dotacji podmiotowej – słyszymy. Atmosfera grillowania opozycji odbija się na kwestii sprawozdań finansowych i całej otoczce – skoro Adam Bodnar i Donald Tusk robią z siebie jednocześnie prokuratorów, polityków i sędziów, grożąc rozliczeniami i wyrokami, a z Funduszu Sprawiedliwości uczyniono bat na PiS, w dodatku jeszcze większość, bo pięciu członków, ma obecna koalicja rządząca – to presja na PKW robi się nie do zniesienia.

Kalisz był za odrzuceniem sprawozdania PiS, teraz bardziej przeciw 

Tymczasem komisja w ogóle nie bierze pod uwagę przy podejmowaniu decyzji kwestii wydatkowania środków z Funduszu Sprawiedliwości, co dodatkowo rozsierdza otoczenie Donalda Tuska. Jak dowiadujemy się nieoficjalnie, Ryszard Kalisz, początkowo absolutnie przekonany, że zagłosuje za odrzuceniem wniosku Komitetu Wyborczego PiS, teraz taki pewien nie jest. Zgłasza mnóstwo wątpliwości, również w mediach. To z kolei mocno sfrustrowało Romana Giertycha. Ogłoszony „najgroźniejszym bulterierem Tuska” przez redakcję lewicowo-liberalnego „Newsweeka”, zaatakował członka PKW. – On myli postępowanie karne z postępowaniem wyborczym. Też moje nazwisko wymienił. Tak mi się przykro zrobiło. Nie wiem, czy to jego ludzie, czy ktoś inny, też olbrzymi hejt dotyczący mojej rodziny. Roman, obejrzyj sobie ten hejt i weź na wstrzymanie – apelował w odpowiedzi Kalisz. 

– To samo robiła PO. Znaleziono w sezonie ogórkowym bicz na przeciwnika politycznego. Jeśli PKW odrzuci sprawozdanie komitetu PiS, to wtedy stworzy się niebezpieczny dla obecnej władzy precedens. Większość dokumentów, które przyszły, dotyczą spraw karnych. PKW nie jest prokuraturą ani sądem, nie rozstrzyga, czy ktoś popełnił przestępstwo. Trzynastostronicowa analiza ekspertów Krajowego Biura Wyborczego zwraca uwagę, że nie istnieją jasne, formalne przesłanki, żeby odrzucić sprawozdanie PiS

– przypomina źródło „Gazety Polskiej”. Jak przekonuje, PiS mogłoby zwrócić się z odwołaniem do Sądu Najwyższego i spokojnie wygrać. 

Tyle że władza nie uznaje Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, która ustawowo rozpatruje skargi. Tak było choćby w przypadku sprawozdania finansowego Komitetu Wyborczego Wyborców z 2020 roku. To właśnie ta izba zdecydowała o utracie subwencji dla Nowoczesnej i Partii Razem. Poza wszystkim, stwierdza ważność wyborów – a z tym minister sprawiedliwości Adam Bodnar i premier Donald Tusk nie mieli problemu po 15 października ubiegłego roku. Jeśli rząd zbojkotuje Izbę Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN, jak w przypadku mandatów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, wówczas wielka odpowiedzialność spadnie na ministra finansów Andrzeja Domańskiego. Trudno spodziewać się, by zaufany człowiek Tuska wypłacił pieniądze z budżetu dla PiS. 

PiS już ma plan „B” na wypadek chaosu prawnego, do jakiego zmierza z prędkością światła gabinet koalicji KO, Trzeciej Drogi i Lewicy. Zjednoczona Prawica zamierza zorganizować „zrzutki” na funkcjonowanie od swoich sympatyków. Wszak nie da się bez pieniędzy, i to ogromnych, zorganizować wielomiesięcznej, profesjonalnej kampanii prezydenckiej oraz rywalizować nie tylko z kontrkandydatami, lecz także z całym aparatem państwa, wprzęgniętym w polityczną bieżączkę. Paradoksalnie negatywna decyzja PKW lub ewentualnie Domańskiego mogą scementować elektorat przy PiS. 

Jarosław Kaczyński dostanie też potężny argument, że opozycja jest represjonowana jak nigdy dotąd, a odebranie funduszy to element niszczenia politycznego konkurenta. 

Najpierw odebranie pieniędzy, później ewentualnie delegalizacja

Paweł Kukiz przestrzegał, że Donald Tusk nie ma już nic do stracenia, dlatego pokusi się nawet o delegalizację PiS, jeśli KO wygra prezydenturę. I jest w tym sporo racji, gdy prześledzimy polityczny kalendarz wydarzeń. Najpierw po wyborach, gdy jeszcze rządził Mateusz Morawiecki, KO w akcie zemsty meblowała skład PiS w komisjach parlamentarnych. Jego wpływy zredukowano do minimum po to, by PiS nie miał na nic wpływu w Sejmie, ze stanowiskiem wicemarszałka włącznie. Gdy powoływano komisje śledcze, Jarosławowi Kaczyńskiemu stawiano ultimatum, kogo może wystawić, a kogo koalicja sobie nie życzy. Kiedy prace tych gremiów ruszyły, na wielu posiedzeniach wykluczano ad hoc posłów opozycji, doszukując się jałowych pretekstów. Po nowym roku zorganizowano nalot na Pałac Prezydencki i zatrzymano Mariusza Kamińskiego oraz Macieja Wąsika, którzy według Sądu Najwyższego byli chronieni immunitetem przysługującym z racji posiadania mandatu posła. Wysłano mnóstwo niedorzecznych donosów do prokuratury, na czele z piknikami z udziałem byłej minister rodziny i polityki społecznej Marleny Maląg. Gdy dokładnie tak samo jej następczyni Agnieszka Dziemianowicz-Bąk promuje program „Aktywny rodzic”, ta problemu nie dostrzega i nikt z rządu nie obsypuje nielegalnie przejętej prokuratury publicystyką. Doskonałą ilustracją pójścia na rympał jest bezprawne zatrzymanie przez ABW posła Marcina Romanowskiego, którego chronił immunitet z racji zasiadania w Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy. Adam Bodnar i jego ludzie pozwalają sobie nawet na próby rugowania ze składów sędziowskich tych, wobec których są niepewni ostatecznych rozstrzygnięć. 

To wszystko układa się w jedną całość, propagowaną jeszcze przed sformowaniem gabinetu przez publicystę z Niemiec Klausa Bachmanna: należy użyć wszelkich, nawet pozaprawnych środków, nie bacząc na konstytucję i ustawy, by rozprawić się z PiS, żeby prawica już nigdy nie wróciła do władzy. Kolejnym elementem – po odebraniu subwencji na działalność dla największej partii w Sejmie – byłaby delegalizacja legalnie działającego ugrupowania po domknięciu systemu politycznego, wszak takiego scenariusza nie wykluczali niedawno przedstawiciele KO i Lewicy. Donald Tusk musi mieć świadomość, że wywołałby lawinową, niekorzystną dla siebie reakcję. Na PiS wciąż głosuje ponad 36 proc. wyborców, a z kolei w ostatnich wyborach parlamentarnych aż 7,5 mln Polaków. Odebranie im reprezentacji politycznej to proszenie się o rozpętanie wojny domowej.


 



Źródło: Gazeta Polska

 

#PKW #Ryszard Kalisz #naciski #subwencje #PiS #delegalizacja

Grzegorz Wszołek