W zeszłym tygodniu bardzo dużo pisałem o ogłoszonym starcie Romana Giertycha z list Koalicji Obywatelskiej. To wydarzenie przyćmiło chyba nawet wcześniej anonsowane wejście do grupy liberałów Tuska pozującego na przywódcę chłopskiego Michała Kołodziejczaka. Kolejne dni przynoszą nowe informacje, będące konsekwencją tych roszad personalnych. Jednak niektórymi nazwiskami zaskoczyły nas właściwie wszystkie partie i wszystkie partie muszą się liczyć z niekoniecznie życzliwym zainteresowaniem i potencjalnymi kłopotami z niektórymi ze swoich wyborczych nabytków. Część zdążyła już nawet zmienić ugrupowania lub stracić pozycje startowe.
Zacznijmy od tych, których już znamy, czyli Giertycha i Kołodziejczaka. Sytuacja wokół Romana Giertycha w samej koalicji jest dość interesująca, by nie napisać – toksyczna.
I tak w piątek późnym wieczorem pojawiła się, zdementowana jednak później, informacja, że za brak entuzjazmu wobec poglądów byłego szefa LPR, zbyt mocno sygnalizowany, w mediach społecznościowych, miejsce na liście stracić ma Franek Sterczewski. Po kilkunastu godzinach i sporym zamieszaniu w mediach społecznościowych przyszło co prawda oficjalne dementi, ale w toczących się nadal dyskusjach widać, że w gronie polityków KO pojawiło się pewne pęknięcie.
Wobec Sterczewskiego pojawiły się zarzuty gry na siebie, braku pracy w Sejmie, co ciekawe, niektórym nagle zaczęło przeszkadzać to, z czego młody poseł znany jest najlepiej nie od dziś, czyli biegi z reklamówką po białoruskiej granicy czy jazda na rowerze w stanie po spożyciu. Dotąd nie było to problemem, jednak polemizowanie z Giertychem najwyraźniej otworzyło niektórym internautom oczy.
Niezależnie od tego, jak potoczą się losy niesfornego posła z Wielkopolski, już widać wyraźnie, że happening z wystawieniem dawnego wicepremiera w rządzie Kaczyńskiego nie jest dla Platformy całkowicie bezbolesny. Tusk na całą sprawę reaguje po swojemu, stwierdzając w wystąpieniu na Campus Polska, że sam czuje z tego powodu dyskomfort, jednak większy dyskomfort musi czuć lider PiS. A więc zaciśnijcie zęby i nie krytykujcie – idzie w świat komunikat.
O Kołodziejczaku słychać trochę mniej, sama Platforma rozpowszechniała jednak niezamierzenie zabawny filmik, na którym ten samozwańczy trybun ludowy zachęca niewidzialnego przeciwnika, by do niego strzelał, kreując się na herosa, który przed tymi (rządowymi?) kulami osłoni własnym ciałem cały naród.
Oczywiście poza przywołaną tu dwójką KO ma na swych listach kilka innych barwnych postaci, które również zaczynają dostarczać nam podobnych wrażeń i o których zapewne będziemy jeszcze czytać doniesienia śmieszne do momentu, gdy zorientujemy się, że mowa o ludziach, którzy roszczą sobie prawo do decydowania o naszych losach.
Platformie pozazdrościli jak się zdaje potencjalni koalicjanci z Trzeciej Drogi. Sojusz Polski 2050 i ludowców Władysława Kosiniaka-Kamysza przeżywa ostatnio sondażowe problemy – kolejne badania pokazują, że jako koalicyjny komitet wyborczy może mieć problem z przekroczeniem progu. Wygląda na to, że partnerzy receptę zobaczyli w nieprzywołanym oficjalnie powrocie do pierwotnej koncepcji Koalicji Polskiej jako szerokiego porozumienia centroprawicowego i postanowili wpuścić na listy nie tylko dawnych współpracowników Jarosława Gowina, lecz także szefa partii Wolnościowcy, niedawnego konfederatę Artura Dziambora, w swoim czasie dość ostrego krytyka obu liderów Trzeciej Drogi. Z drugiej strony listy koalicji zasila Ryszard Petru, który jako rzekomy „postrach Konfederacji” znalazł w końcu dla siebie miejsce.
Co ciekawe, przez chwilę mowa była o tym, że dawny szef Nowoczesnej może wystartować z paktu senackiego w Stalowej Woli, gdzie jednak miejsce otrzymała Małgorzata Zych. Zych, do niedawna działaczka Konfederacji i Ruchu Narodowego, sceptyczna wobec polityki sanitarnej i pomocy dla Ukrainy, straciła już swoją pozycję. Jest jednak zastanawiające, że w ogóle ją dostała, ponieważ nie jest to osoba ukrywająca swoje poglądy, w związku z czym trudno uwierzyć, że nie były one znane wpisującym ją na listy. Niedoszła kandydatka zapamiętana zostanie z przeprosin, jakie wystosowała wobec Putina za niewiele wcześniejsze, wymuszone przez partię, nazwanie go zbrodniarzem wojennym.
Skoro od pani Małgorzaty Zych blisko już do Konfederacji, zajrzyjmy i tutaj. Wyborcy Konfederacji mają zupełnie inny próg wrażliwości, tu na nikim nie zrobią wrażenia wypowiedzi prorosyjskie czy kwestionujące w całości politykę sanitarną czasów pandemii – to środowisko ufundowane jest wręcz przecież na kontrowersjach. Kto ma tego dość, odchodzi, jak odszedł, choć w trudnym do zaakceptowania dla swych sympatyków kierunku, Artur Dziambor.
Wyborcy Konfederacji nie są jednak zachwyceni obecnością na listach choćby Magdaleny Sosnowskiej, która nie wpisała się w ogólny po tej stronie covidowy sceptycyzm i poparła szczepienia i inne przejawy reżimu sanitarnego.
Z innych powodów wątpliwości wzbudził śląski kandydat do Sejmu Tomasz Brzezina, będący zwolennikiem autonomii Śląska i aborcji na życzenie. W tym przypadku można mieć wrażenie, że przesuwanie akcentów od nacjonalizmu do liberalizmu poszło trochę za daleko.
A że jesteśmy przy nacjonalizmie, zauważmy, że i PiS może mieć pewien kłopot z kandydaturą zgłoszonego przez koalicjanta z Suwerennej Polski Roberta Bąkiewicza. Bąkiewicz znany jest jako sprawny organizator masowych imprez i obrony kościołów podczas protestów aborcyjnych, co należy uznać za niewątpliwy plus jego akcesu do obozu Zjednoczonej Prawicy. Jest również bardzo dobrym mówcą wiecowym, tyle że na swym koncie ma sporo wypowiedzi, które przypominane, dziś będą problemem wizerunkowym, również w relacjach wzajemnych z samym Prawem i Sprawiedliwością.
Z kilku mocnych sądów pod adresem dzisiejszych koalicjantów sam zainteresowany powinien się po latach wycofać lub przynajmniej wytłumaczyć. Trzeba tu docenić zachowanie liberalnych mediów i ich odbiorców, które same postanowiły rozbroić dla PiS tę bombę, w niedzielę próbując wykazać, że nie przypadkiem organizator Marszów Niepodległości startuje z radomskiej listy z numerem 18, gdyż w neonazistowskim slangu oznacza on Adolfa Hitlera. To już wyższy poziom absurdu. Jednak zbytnia werbalna wyrywność nie zawsze jest atutem.
Podobnie może być zresztą z kilkoma działaczami Kukiz’15 z samym Pawłem Kukizem włącznie. Obecność tego środowiska na listach PiS uważam za naturalne zwieńczenie jego politycznej drogi, zawsze byłem też zwolennikiem tej współpracy i wcielania do programu PiS dużej części jego postulatów. Niestety jednak niewyparzony język Kukiza i uleganie zasadnym na ogół, lecz mocnym emocjom iść będą teraz na konto całej Zjednoczonej Prawicy.
Gdy sprowokowany Kukiz wulgarnie odpisuje kolejnemu trollowi na Twitterze w tym samym stylu, w jakim przed laty bronił się przed atakami ze sceny, po ludzku mogę mu wręcz kibicować. Dostrzegam jednak problem w tym, że za chwilę będzie to przez czekające na takie okazje media wałkowane zamiast spraw naprawdę ważnych. Mam nadzieję, że nie wpłynie to na utrzymanie cennej dla kraju współpracy, warto chyba jednak kilka spraw praktycznych jeszcze w niewielkim gronie przegadać.
Niewiele w tym przeglądzie list i problemów poświęciłem uwagi Lewicy. Tej, choć sondażowa karuzela raz rzuca ją pod próg, by zaraz później przypisać trzecie miejsce i wynik powyżej 10 proc., zdaje się jest jak na razie w swoim towarzystwie całkiem dobrze. I tylko ktoś bardzo złośliwy mógłby pytać, co łączy relatywnie młodą aborcyjną aktywistkę Janę Shostak z symbolem wiekowego komunistycznego betonu Jerzym Jaskiernią? Lub czemu w partii, tak podkreślającej podmiotowość kobiet, działaczki na plakatach muszą stać z mężczyzną liderem za plecami?
Kampania rozkręca się na dobre, można więc być pewnym, że kłopoty i kompromitacje pojawią się na pewno również tam, gdzie dziś jeszcze nie spodziewają się ich ani partyjne władze, ani dziennikarze.