Adam Glapiński podobno doprowadził Polskę do gospodarczej katastrofy - odpowiadał przez szereg miesięcy za szalejącą pocovidową inflację w Polsce rządzonej przez PiS i całej Europie oraz USA. Gdy drożyzna spadła poniżej poziomu 4 proc., krytycy nabrali wody w usta. Wymyślono strategię wyrzucenia Adama Glapińskiego przez wniosek o postawienie przed Trybunał Stanu, co do którego nie ma jednomyślności w koalicji. I ostatnio Koalicja Obywatelska naprawdę chwyta się brzytwy, by wizerunek prezesa banku centralnego po prostu zohydzić.
Z Adama Glapińskiego miesiącami szydzono. Bo opowiadał na konferencjach prasowych, trwających po dwie godziny, bon-moty, rozbawiając dziennikarzy. Bo mówił, że inflacja będzie spadać, a sytuacja gospodarcza Polski, jak na nawałnicę kryzysów, z jakimi przyszło się jej mierzyć, jest "naprawdę dobra" - a mowa przecież i o pandemii koronawirusa, która wywołała ogólnoświatowy lockdown i przerwanie łańcuchów dostaw, a także wojnę na Ukrainie, odbijającą się na cenach walut i surowców.
Glapiński od początku 2023 roku wskazywał - w zasadzie, robił to już późną jesienią 2022 roku - że w 2024 czeka nas odbicie. I stało się - inflacja, zapowiadana przez liberalnych ekspertów w telewizjach na poziomie 20 proc., stanęła w styczniu na 3,9 proc. rok do roku. Miała tu być druga Grecja w połączeniu z Wenezuelą, a Polska może nie przechodzi przez kryzys suchą stopą, ale radzi sobie lepiej, niż mogliśmy przypuszczać. Wszystkie międzynarodowe instytucje finansowe i ratingowe o tym wspominają, bo nie mają zakodowanej nienawiści (aczkolwiek niechęć do prawicy jako takiej - tak) do PiS.
Jednym z głównych zarzutów przeciwko Glapińskiemu jest wieloletnia przynależność do PC i PiS, znajomość z Jarosławem Kaczyńskim. No dobrze, a Marek Belka to kim był przed prezesurą NBP? Nie trzeba wracać do zamierzchłych czasów komunistycznych - premierem rządu postkomunistycznego, a następnie politykiem bliskim PO, co znalazło odzwierciedlenie w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2019 roku.
Zapewne ikonami bezstronności w trzymaniu pieczy nad polską złotówką byli np. Leszek Balcerowicz czy Hanna Gronkiewicz-Waltz, byli prezesi NBP w III RP. Otóż, nie - to stanowisko zawsze było polityczne. Z tym, że kadencyjne na 6 lat, gwarantowane konstytucją, czego obecna władza nie potrafi pojąć, dążąc do eliminacji wpływów prawicy w każdym wymiarze funkcjonowania państwa.
Dobrym przykładem dla zilustrowania zapiekłości była ta grafika z oficjalnego konta Koalicji Obywatelskiej. Podane fake, jakoby NBP się "zadłużył" na 21 mld złotych. Wystarczy rzut okiem na jakiekolwiek źródło wiedzy i tam przeczytamy, że wraz z umocnieniem złotówki tracą na wartości rezerwy banku centralnego, nabywane na czas kryzysu. Nie trzeba być ekonomistą, by znać takie oczywistości. Za trudne dla PR-owców KO, którzy nie mają nawet pojęcia, że Glapińskiego de facto docenili. Co ciekawe, wpis na portalu X doczekał się adnotacji od społeczności: "Zysk lub strata banku centralnego, w tym przypadku NBP, zależy w znacznym stopniu od kursu danej waluty. „Stratę” NBP spowodowało umocnienie złotego w ostatnich miesiącach".
Absolutnie nic dziwnego, że za Glapińskiego bierze się najbardziej zajadła antypisowska redakcja telewizyjna, czyli "Czarno na Białym" TVN.
Fakty są takie - Rada Polityki Pieniężnej, wbrew opinii Ryszarda Petru, Witolda Orłowskiego i innych "orłów", nie podwyższała stóp procentowych, za co NBP był wielokrotnie flekowany. I nie odbiło się to kompletnie na inflacji, której poziom zamiast rosnąć, to z miesiąca na miesiąc spadał. NBP w trakcie kryzysu inwestował w złoto - ma go już 11,532 mln uncji, co oznacza 15. miejsce na świecie. Do celu inflacyjnego, nakreślonego przez bank centralny, jeszcze daleko (2,5 proc.), ale jesteśmy na dobrej drodze - i to mimo "socjalu", który miał wszystko zniweczyć. Inflacja spadała zgodnie z zapowiedziami Glapińskiego. On miał po prostu rację i żadne zaklęcia albo wyśmiewanie się z niego tego nie zmienią. Nawet, jeśli przesadzał z formą ekspresji na konferencjach prasowych czy wielkimi banerami nad siedzibą NBP.
Ataki na prezesa banku centralnego wynikają z szykowanego wniosku o postawienie go przed Trybunałem Stanu. Po pierwsze - nawet to nie może doprowadzić do przerwania kadencji, jedynie wyrok trybunału, który jeśli w ogóle, to zapadnie po kilku latach - i niekoniecznie musi być po myśli aktualnego rządu. Po drugie - jakoś "silnych ludzi" w NBP nie widać, mimo zapowiedzi z kampanii wyborczej Donalda Tuska. Ciekawe, dlaczego?