POstkomuna najwyraźniej ma ochotę powrócić do wzorców sprzed lat – zapowiada wyrzucanie z różnych redakcji dziennikarzy, którzy mają inne od oczekiwanych poglądy polityczne i zajmują postawę niezależną od polityków PO, Lewicy czy PSL - pisze Joanna Lichocka w "Gazecie Polskiej".
Zwalnianie dziennikarzy ma odbyć się na wielką skalę – posłowie antydemokratycznych formacji bez żenady zapowiadają masowe czystki. Zakładają, że wyrzucanie niepokornych dziennikarzy i walka z wolnością i niezależnością poszczególnych stacji i redakcji będzie najpilniejszym zadaniem po objęciu władzy. Mówią o tym bez wstydu (są bowiem tak „demokratyczni” jak PRL była „ludowa”) i na razie – nie mogąc jeszcze wyrzucać – odmawiają rozmowy z dziennikarzami TVP, obrażają ich i nie dopuszczają do relacjonowania związanych z ich aktywnością wydarzeń. Swój tupet czerpią nie tylko z ignorancji zasad, które powinny obowiązywać w państwie demokratycznym, gdzie wolność słowa jest nadrzędną wartością. Ci politycy mają silne wsparcia tej części środowiska dziennikarskiego, które im służy – żaden z pracowników TVN, „Gazety Wyborczej” czy Onetu nie protestuje wobec tych zachowań i zapowiedzi. Dokładnie tak, jak nie protestowali przeciw weryfikacji dziennikarzy w stanie wojennym pracownicy „Trybuny Ludu” czy „Żołnierza Wolności”. Zresztą „Gazeta Wyborcza” sięga głęboko po wzorce totalitarne – w regionalnych dodatkach publikuje listy proskrypcyjne osób do zwolnienia. Pod hasłem „Państwu już dziękujemy” jej pracownicy wymieniają, prócz urzędników, prezesów i członków zarządów spółek, a także nazwiska szefów regionalnych oddziałów TVP i Polskiego Radia oraz tych reporterów, którzy im się nie podobają. Na łamach portali czy w mediach społecznościowych także inni propagandyści Postkomuny, mieniący się „dziennikarzami wolnych mediów”, wprost nawołują do zwolnień. Odzywają się też publicznie obecni pracownicy Polskiego Radia, którzy pracując i zarabiając przez osiem ostatnich lat w „rządowych mediach”, zaraz po wyborach domagają się wyrzucenia z pracy redakcyjnych kolegów.
Za zbyt małą gorliwość w udzielaniu się w antypisowskiej propagandzie napiętnowani są dziś już nawet dziennikarze RMF czy Interii oraz Polsatu. Wedle zapowiedzi będą musieli zostać także rozliczeni, „jeśli dziennikarstwo w Polsce ma się odrodzić” – głośny wpis dziennikarza „Wyborczej” na ten temat warto przywołać dla przestrogi. Także dziennikarze, którzy pracują w mediach komercyjnych, a nie są odpowiednio zdyscyplinowani, będą podlegali takim samych atakom jak dziś dziennikarze TVP. Warto więc – koledzy redaktorzy z wymienionych przez Wojciecha Czuchnowskiego mediów – głośno zacząć protestować przeciw tej otwartej walce z wolnym dziennikarstwem.
To wzmożenie funkcjonariuszy medialnych jako żywo przypomina zarówno czasy stanu wojennego, jak i – głębiej sięgając – czystek marcowych. Przygotowywany jest – jak słychać – grunt pod rozwiązania nielegalne, ale mające „odzyskać” dla postkomunistycznej koalicji media publiczne. Każdy z kilku pojawiających się projektów – jak ten o odwołaniu członków Rady Mediów Narodowych uchwałą sejmową czy pomysł postawienia w stan likwidacji spółek medialnych – są złamaniem prawa i konstytucji. Nie da się uchwałą odwołać i zmienić składu RMN, a postawienie w stan likwidacji TVP czy Polskiego Radia są działaniami na szkodę tych spółek i w oczywisty sposób podlegają odpowiedzialności karnej.
Antydemokratyczny obóz i jego medialni pracownicy mają wielką chęć wzorować się na rozwiązaniach przyjętych zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego przez reżim Jaruzelskiego i Kiszczaka. To nie powinno dziwić – w szeregach Platformy, Lewicy i PSL jest dziś wielu polityków, którzy wtedy służyli komunie. Wówczas z chwilą ogłoszenia stanu wojennego Centralny Sztab Propagandy i Informacji KC PZPR zdecydował o weryfikacji dziennikarzy prasy, radia i telewizji. Chodziło, jak można przeczytać w kilku publikacjach IPN na ten temat, o „dokonanie oceny linii redakcyjnej poszczególnych zespołów, a także twórczości dziennikarskiej, aktywności i postawy poszczególnych dziennikarzy w okresie od sierpnia 1980 roku oraz określenie stosunku do decyzji z 13 grudnia 1981 roku”. Za sprzyjanie Solidarności lub niewystarczającą gorliwość w realizowaniu linii propagandowej PZPR wyrzucono wtedy z pracy – jak szacuje IPN – około 10 proc. dziennikarzy i pracowników technicznych ówczesnych mediów. Dla wielu z nich oznaczało to złamanie kariery dziennikarskiej na zawsze. Dla części – poszukanie sobie miejsca w rozbudowującym się podziemnym obiegu niezależnych mediów. To z tamtego czasu pochodzi słynne ogłoszenie Jacka Maziarskiego zamieszczone w „Życiu Warszawy”: „Szukam uczciwej pracy. Jacek Maziarski”. Redaktor Maziarski stał się wtedy – dla milionów Polaków – symbolem przyzwoitości i niezależności w dziennikarstwie. I to on – a nie wysługujący się wtedy komunistom Passent, Toeplitz czy Turski – jest i będzie tego symbolem w polskiej historii. Tak jak będą nimi obecni dziennikarze walczący z kłamstwami POstkomuny i broniący polskiej racji stanu. A nie będą – choćby ci z niemieckich mediów dla Polaków lub z tych należących do Georga Sorosa, którzy doskonale orientując się w sytuacji, z cynizmem służą kłamstwu i kreowaniu rzeczywistości, w której nic się nie zgadza prócz sutej pensji na ich koncie.
Wypełnianie misji dziennikarskiej od dawna nie było tak trudne i narażające na ataki i przemoc jak dziś – ale mimo to warto być jej wiernym.