W piątek rosyjski myśliwiec przechwycił polski samolot wykonujący misję dla Frontex-u. Dzięki doświadczeniu polskich pilotów zdarzenie nie zakończyło się tragedią, jednak sprawa będzie wyjaśniana. Dlaczego więc przedstawiciele opozycji nie chcą zbadać wpływów Rosji w Polsce - w tym w zakresie bezpieczeństwa? O to swoich gości pytała w programie "W Punkt" na antenie Telewizji Republika redaktor Katarzyna Gójska. Okazuje się, że, dla niektórych prawda może nie mieć znaczenia, jeśli komuś grozi to poważnymi konsekwencjami.
Można tutaj powiedzieć, że Rosja staje się bardziej agresywna, nieprzewidywalna i prowokująca. To jest rzeczywiście skandaliczne zachowanie ze strony Rosji, ale ona się już tak zachowuje od kilku lat
Przedstawicielka Nowej Lewicy, Karolina Pawliczak również negatywnie odniosła się do skandalu z udziałem rosyjskiego myśliwca, jednak zbadanie jakimi kanałami Kreml był aktywny w polskiej przestrzeni - również w kwestii bezpieczeństwa - nie jest po jej myśli. Przypomniała nawet komunikaty NATO, mówiące o tym, że Rosja sprawdza pod różnymi kątami infrastrukturę krytyczną krajów Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, ale weryfikacji, jak robiono to w Polsce mówi stanowcze "nie". Dlaczego?
Stanęła tu w obronie Donalda Tuska, bo jak stwierdziła, jest atak bezpośrednio wymierzony w niego. Jej zdaniem, gdyby PiS chciał faktycznie sprawdzić rosyjskie wpływy w Polsce, to... komisja miałaby zbadać okres od 2005 roku. Zaznaczyła, że Nowa Lewica nie będzie delegować nikogo do organu i to jest ostateczne stanowisko.
Podobne zdanie wyraził polityk PSL-Koalicja Polska, Andrzej Grzyb, ten jednak musiał nabrać więcej wody w usta. Przytoczył referendum w Katalonii - o jej niepodległości, później referendum w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Jego zdaniem te wydarzenia są "udokumentowanymi zadaniami Federacji Rosyjskiej", ale nawet pomimo tego, w Polsce wpływów Kremla zbadać nie chce.
Zasłaniał się tym, że gdyby komisja była parlamentarna, a nie jak stwierdził "quasi-administracyjna", to jego partia by to poparła. Nie przekonuje go nawet to, że obecnie proponowana forma pozwala każdej ze znaczących sił parlamentarnych zgłosić swojego kandydata jako członka. Katarzyna Gójska zwróciła jednak uwagę na inny fakt, który może być prawdziwą barierą w podjęciu pozytywnej decyzji o powołaniu organu.
"Mamy taką sytuacją, że stanowisko komisji prezentował senator, który sam będąc ministrem sprawiedliwość przekazywał dane obywateli RP protestujących przeciwko Władimirowi Putinowi w Federacji Rosyjskiej. On mówi, że taka komisja nie może powstać. Z jego punktu widzenia, rzeczywiście nie może, bo ktoś może zadać mu pytanie: panie (Krzysztofie) Kwiatkowski (PO), dlaczego przekazywał pan dane obywateli RP komitetowi śledczemu Federacji Rosyjskiej, który dokładnie teraz domaga się śmierci ukraińskich przywódców (...) Akceptuje to pan?"
Wiceminister edukacji i nauki Włodzimierz Bernacki - odnosząc się do kwestii zdarzenia z udziałem rosyjskiego myśliwca - stwierdził, że to próba eskalacji napięcia między Kremlem i Europą i zostanie przedstawione przez propagandę Kremla jako "zdecydowane działanie ze strony Rosji przeciwko naruszaniu integralności i oddziaływaniu na tereny, które są pod opieką Federacji Rosyjskiej".
Komentując zarzuty opozycji w sprawie komisji ds. zbadania wpływów rosyjskich, odparł, że zakres badań jest nieprzypadkowy. Po pierwsze chodzi o zachowanie pewnej równowagi, ponieważ zbada ona lata 2007-2022, czyli dwie kadencje rządu PO-PSL i około półtora kadencji rządu Zjednoczonej Prawicy. Po drugie, to lata 2007-2015 najbardziej wpłynęły na uzależnienie Polski od Rosji, więc z pewnością przyniosą najwięcej odpowiedzi - co oczywiście nie pasuje powiązanym politykom. Jeśli chodzi o jej kształt, to zestawił go z efektami działań komisji parlamentarnych do wyjaśniania nieprawidłowości, które "mają za zadanie ocenić luki w systemie prawy, czy aktywności poszczególnych organów państwa". Odniósł się tu do komisji prywatyzacji w Warszawie, której działania były pozytywne.